Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu, ażeby ci co złego uczynić. Ale co robić! Jakkolwiek stary, jestem dobrym ojcem i nie zasługuję na to, aby mi odbierano córkę! Oto trzy dni już szukam dziecka, jak szalony... ona mi ją zapewne schowała u tej czarownicy, swojej matki, ale z tą nie ma rady; jak tylko mnie zobaczy zaraz wrzeszczy, że ją zabiją i przez to jużem dwie noce przespał w kozie. O! prześpię ich cztery, sześć, ośm, ażeby zobaczyć moją córeczkę, moją małą Fifinę... To mój kochany cherubinek, będzie miała dwa lata na święty Jan.
I kolos zaczął płakać jak kobieta.
— A co panu mówiłem? zapytał Salvator Jana Roberta, który ciekawie przyglądał się temu.
— To prawda, odrzekł poeta.
— No, no, będziesz miał swoją córkę.
— Zrobisz to, panie Salvatorze?
— Skoro ci przyrzekam...
— Tak, masz pan słuszność, a ja ustrzeliłem bąka; skoro pan przyrzekasz, to oczywiście zrobisz... O! zrób to, panie Salvatorze, zrób, a jak będzie potrzeba, to widzisz pan, ja już cię nie narażę na to, ażebyś mnie rzucał na łeb ze schodów. Powiesz mi tylko: „Janie Byku, zrzuć się!“ a ja się sam zrzucę.
— Panie Salvatorze, rzekł wracając człowiek, który chodził do szpitala, już otwarte.
— Przecież nie dla mnie, spodziewam się, zawołał Bartłomiej.
— A dla kogoż? zapytał Salvator.
— Ja tam nie pójdę.
— Jakto, nie pójdziesz?
— Janie lubię szpitala; szpital dobry dla nędzarzy, a ja mam jeszcze, chwała Bogu, tyle, że mogę się leczyć w domu.
— Tak, tylko, że w domu nie ma dobrego dozoru; w domu je się zawcześnie, pije zawcześnie, a kiedy kto się dwa albo trzy razy leczy w domu, tak jak ty się leczysz, to pewnego dnia idzie do szpitala, by zeń wyjść dopiero kiedyś, w nocy... Dalej, Bartłomieju, dalej!
— Ależ ja nie chcę iść do szpitala, mówię panu!
— A więc dobrze, wracaj do domu i sam sobie szukaj córki; zaczynasz mnie nareszcie nudzić.
— Panie Salvatorze, pójdę, gdzie chcesz... Panie Salvatorze, gdzie jest szpital? Ależ ja poważam i czczę szpital; oto jestem.