Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/612

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ostatnie słowa wymówione były tonem takiego cierpienia, że aż odbiły się w głębi serca dziewczyny. Twarz jej przybrała wyraz powagi. Porzucając ton żartobliwy:
— Wszystko bierzesz ze strony poważnej, książę i miałabym złe serce gdybym śmiała się dłużej z przykrości, jaką ci podejrzenie to wyrządziło. Znam, a raczej odgaduję, drogi mój panie, jakiego smutku nabawić mogą podejrzenia najmniej nawet uzasadnione; chcę je też jaknajprędzej od serca twego oddalić. Tak, panie, człowiek ten patrzył na mnie przez cały wieczór... Nie drżyj tak, za czekaj aż skończę... Ale na spojrzeniu tego człowieka, wierzaj mi, kobieta nie omyliłaby się ani na chwilę: nie było to spojrzenie miłości, to pokorne i błagające spojrzenie przyjaźni.
— Ależ on pisał do ciebie, on pisał do ciebie Rozeno! Samaś mi to tylko co wyznała.
— Rzeczywiście pisał do mnie.
— I czytałaś list jego?
— Dwa razy jednym ciągiem, a potem jeszcze trzeci raz.
— Cóżbyś więc uczyniła z listem odemnie?
— Listu od ciebie mój książę, nie czytam raz, ani dwa razy, ani trzy; ja go czytam ciągle...
— Wybacz, Rozeno, ale na samą myśl, że jakiś mężczyzna śmie do ciebie pisać, krew we mnie kipi!
— I to jeszcze nim dowiedziałeś się dlaczego ten człowiek pisał do mnie, biedny szaleńcze
— Szaleńcem jestem, jeśli chcesz, Rozeno, nie przeczę; tak jestem szaleńcem z miłości!... Droga moja, nie dręcz mnie dłużej! Patrz, tak mi duszno, jakby w tym pokoju nie było powietrza.
— Czyż ci nie powiedziałam, że mam tu z sobą list jego.
— Prawda.
— Jeżeli go przyniosłam, to dlatego, ażebyś ty go przeczytał.
— Daj mi go więc.
I książę wyciągnął rękę do wonnego woreczka.
Rozena ujęła tę rękę i czule ją pocałowała.
— Tak, bezwątpienia, dam ci go, rzekła, ale list podobny nie powinien być wzięty ręką gniewną i zazdrosną.
— Powiedz mi jak go mam wziąć; tylko na miłość Bożą, daj mi go Rozeno, jeżeli nie chcesz, abym umarł!
Ale Rozena, zamiast list oddać księciu, dotknęła ko-