bnego płótna, sfałdowanej i ujętej w pasie sznurem, stała bosemi nogami, głowę mając udrapowaną czerwoną chusteczką.
Na drugim planie, na krokwi, wrona skrzecząca pól niespokojnie, pół wesoło. W głębi nareszcie poddasza, wyglądające z pudła psy wyły, skomlały, szczekały. Był to, rzeczywiście, obraz skreślony przez Pszczółkę.
— Ty jesteś Róża? zapytał Petrus.
— Tak, panie, odpowiedziała, pan przychodzisz od księżniczki?
— To jest, moje dziecię, rzekł Petrus wpatrując się w malowniczą istotę, którą miał przed oczyma, chciałbym, ażebyśmy we dwoje uczynili jej niespodziankę.
— Niespodziankę? O! bardzo chętnie! Niespodziankę, która sprawi jej przyjemność?
— Tak sądzę.
— A jaką?
— Ja jestem malarzem, moja dzieweczko i chciałbym narysować dla niej twój portret.
— Mój portret? Jak to zabawnie! Już ze trzech lub czterech malarzy chciało robić mój portret, a przecież ja nie jestem ładna.
— Przeciwnie, moja miła, jesteś śliczniuchną.
Dziewczynka potrząsła głową.
— Ja wiem jaka jestem, rzekła, mam zwierciadło.
I pokazała Petrusowi odłamek lusterka, który Brocanta znalazła na ulicy, szukając gałganów.
— I cóż? zapytał Petrus. Czy chcesz, żebym narysował twój portret?
— To nie do mnie należy, rzekła dziewczynka, to rzecz Brocanty.
— A co ona odpowiadała innym malarzom?
— Zawsze odmawiała.
— Dlaczego?
— Nie wiem.
— Czy myślisz, że i mnie odmówi?
— Nie wiem... Gdyby może jakie słówko od księżniczki...
— Ależ ja nie mogę prosić księżniczki, skoro dla zrobienia jej niespodzianki chcę ciebie naszkicować.
— To prawda.
— A gdyby też zapłacić za to Brocancie?
— Chciano już zapłacić.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/556
Wygląd
Ta strona została przepisana.