Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na te słowa Ludowik wyszedł ze swym sędziwym kolegą, prosząc aby przeszedł pierwszy, kłaniając mu się, dając mu słowem przed oczyma tłumu, wszystkie oznaki szacunku, należne starszemu.
Ludowik, tak jak powiedział, udał się drogą do Paryża, szukając jakiego kabrjoletu, fiakra, lub wózka, by wcześniej powrócić.
Chirurg szedł za nim, pełen urazy, z zaciśniętymi zębami. Ludowik ze swej strony mniemał, że nie do niego należało zabierać głos pierwszemu, nawet przy rozstaniu się z kolegą.
Milczenie to byłoby z pewnością trwało aż do rozłączenia się, ale kulawy, co poszedł po lekarstwo, zjawił się naprzeciw nich. Ukazał Ludowikowi lekarstwo otrzymane w aptece.
— Czy to panie? zapytał.
— To, mój przyjacielu, odpowiedział Ludowik spoglądając na buteleczkę, a przypomnij dozorczyni, ażeby co do joty spełniła mój przepis.
Spotkanie to posłużyło panu Pilloy za pozór do zaczęcia rozmowy.
— Myślisz może, kochany kolego, że ja nie wiem co zawiera ta buteleczka? rzekł.
— Dlaczegóż miałbym panu czynić tę krzywdę?
— Pan mu dajesz emetyk?
— Rzeczywiście emetyk.
— Oczywiście! rzekł pan Pilloy, musisz mu dać emetyku, skoro wierzysz w pneumonię!
— Panie, odpowiedział Ludowik zimno, mam taki szacunek dla pańskiej nauki i doświadczenia, że pragnąłbym się omylić, ale byłoby to zarazem pragnieniem śmierci chorego.
Po tych słowach Ludowik nie widząc na drodze żadnego wózka, udał się ścieżką przez pole, która zdawała się skracać drogę do miejsca przeznaczenia, a gościniec bity wyminął.
Ze swej strony, stary lekarz ciekawy dowiedzieć się skutku, jaki sprawi lekarstwo na umierającym przyjacielu, powrócił do Vanvres i wpół trzeciej godziny po odejściu Ludowika, był u łoża chorego, który na ten raz nie bez pewnego wstrętu ujrzał go wchodzącym.
Pośpiech ten zdziwił wieśniaków, a bardziej jeszcze do-