Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

modlących się ze łzami w oczach, ażeby cud jaki wrócił życie dobremu, zacnemu, dobroczynnemu panu Gerardowi, do którego proboszcz z Bas-Meudon, po powrocie z wycieczki do Bellevue, szedł z wiatykiem. Na ten widok dosyć rzadki, Ludowik zatrzymał się i zbliżając się do gromady zapytał:
— Czego tak płaczecie, moi kochani?
— Przebóg! odpowiedział głos jakiś, plączemy po ojcu naszym!
Ludowik przypomniał sobie, iż rzeczywiście przysyłano po księdza Dominika, by wysłuchał spowiedzi umierającego.
— A, tak! rzekł, opłakujecie pana Gerarda...
— Przyjaciela nieszczęśliwych! dobroczyńcę ubogich!
— Czy on umarł? zapytał Ludowik.
— Nie, ale skutkiem rozmowy, jaką zacny ten człowiek miał tu z jednym mnichem, uczuł się tak osłabionym, że posłano po księdza proboszcza, i w tej chwili udziela mu ostatniego namaszczenia.
— Przebóg! odezwał się chór wieśniaków, podwajając jęki i łkania.
Ludowik pod maską sceptyka, obdarzony był czułością kobiecą; płacz szczery szedł mu prosto do serca.
— Ile lat ma chory? zapytał.
— Zaledwie pięćdziesiąt, panie, odpowiedział jeden z wieśniaków.
— A! to jest kara Boża, jeśli tracić go mamy tak młodym, odezwał się drugi, kiedy tylu niegodziwców pozostaje na ziemi.
— W samej rzeczy, rzekł Ludowik, pięćdziesiąt lat, to jeszcze nie wiek do śmierci, nadewszystko kiedy kogoś tak żałują, jak tu widzę pana Gerarda. Potem, namyśliwszy się chwilę: Czy można widzieć chorego? dodał.
— Może pan jesteś lekarzem? ozwali się jednym głosem wszyscy obecni.
— Tak, odpowiedział Ludowik.
— Lekarzem z Paryża?
— Z Paryża.
— O! to chodź pan prędzej, kochany panie! odezwał się stary wieśniak.
— Niebo pana przysyła! dodała stara kobieta.
I jednocześnie wieśniacy go otoczyli, jedni prosząc,