Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

styna, idąc niejako za pędem rumaka, żywo cisnęły się w mózgu, zatrzymał się zdyszany przed bramą zakładu.
Pędził prawie godzinę do Wersalu; było już wpół do dziewiątej, kiedy zadzwonił do pani Desmarets.
Wszyscy dawno już wstali, pani Desmarets była sama w pokoju, nie skończyła się jeszcze ubierać. Justyn kazał jej oświadczyć, że chce z nią mówić natychmiast. Zdziwiona tak rannemi odwiedzinami, prosiła Justyna, ażeby poczekał. Ale Justyn odpowiedział, że powód, który go sprowadza, ze względu na swą nagłość nie cierpi zwłoki, prosił więc przełożoną, aby go przyjęła natychmiast.
Pani Desmarets, zmieszana naleganiem, zarzuciła szlafrok i otworzyła drzwi, by wejść do salonu, ale Justyn stał przed temi drzwiami. Ujął rękę zdziwionej pani Desmarets i zawrócił ją do pokoju, którego drzwi za sobą zamknął.
Wtedy dopiero przełożona spojrzała na Justyna, oświeconego światłem okien i krzyknęła. Przeraziła ją bladość śmiertelna i ponura energja jego fizjognomji, zazwyczaj tak łagodnej i cichej.
— O, Boże mój! co się stało? zapytała.
— Wielkie nieszczęście, pani, odrzekł Justyn.
— Panu, czy Minie?
— Obojgu...
— Boże mój!... Czy mam zawołać Miny, czy chcesz pan rozmówić się z nią?
— Miny tu nie ma.
— Jakto, nie ma jej tu? A gdzież jest?
— Nie wiem.
Pani Desmarets patrzyła na Justyna, jak na warjata.
— Nie ma jej tu! nie wiesz pan gdzie jest! co to ma znaczyć?
— To ma znaczyć, że ją tej nocy porwano.
— Ależ ja sama wczoraj wieczór zaprowadziłam ją do jej pokoju, pozostawiłam z panną Zuzanną de Valgeneuse.
— Otóż, dziś, już jej tam nie ma.
— O! mój Boże! zawołała pani Desmarets wznosząc oczy do nieba, czy jesteś pan pewnym tego co mówisz?
Justyn dobył z kieszeni kartkę pisaną ołówkiem, którą oddał mu Babolin.
— Przeczytaj pani, rzekł.
Pani Desmarets szybko przeczytała bilet. Poznała pi-