Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez Viry, jeśli nie będę zabity albo uwięziony, napiszę ci o tych pieniądzach co z niemi zrobić.
Wziąłem kwit drżącą ręką, twarz moja zachowała taką bladość od chwili gdy zauważyłem chęć Orsoli korzystania z ucieczki pana Sarranti, na rzecz swych strasznych zamiarów, że ojciec twój spostrzegł moje wzruszenie. Wytłómaczył to sobie jako wahanie się z mej strony, względem dopomożenia mu do ucieczki.
— Kochany panie Gerard, rzekł, jeszcze masz czas cofnąć swe słowo. Mogę zaraz opuścić zamek i nigdy już nie wrócić, rozstając się z tobą zostawić list, o którym wspominałem, świadczący, iż jesteś po za obrębem wszelkich moich zamysłów. Powiedz tylko, a zwracam ci słowo.
Zawahałem się. Ale ta kobieta już tak mną owładnęła, że nie śmiałem nic innego uczynić, tylko to co mi kazała.
— Nie, odezwałem się, rzecz ułożona, nie zmieniajmy nic w naszych rozporządzeniach.
Pan Sarranti sądził, że ustępuję uczuciu czystego poświęcenia i serdecznie uściskał mi rękę.
— Oczekują mnie w Paryżu, rzeki. Może rozstanę się z tobą na zawsze, kochany panie Gerard, może ci po raz ostatni uścisnąłem rękę. W każdym razie rachuj, przyjacielu, na mą dozgonną wdzięczność!
I odjechał.
Wieczorem, jak zazwyczaj, byłem na wieczerzy z Orsolą.
Nie śmiem ci wypowiedzieć co jej przyrzekłem w upojeniu i jaką zbrodnię uknuliśmy razem.
Jedynem mojem tłómaczeniem jest to, że zatraciłem rozum i wolną wolę.
Nareszcie, z rana 19-go sierpnia 1820 roku postanowiliśmy, że tegoż dnia wieczorem za jakąbądź cenę zostaniemy, według wyrażenia Orsoli, „miljonerami!“

VI.
Dzień 19-go sierpnia 1820 roku.

— Dzień następny, mówił dalej pan Gerard, zszedł mi w strasznych mękach, a jakkolwiek całkiem obcy polityce, zasyłałem gorące życzenia, ażeby spisek się udał. Zdawało mi się bowiem, że Orsola mówiła o spełnieniu tej zbrodni