Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I cóż, Orsolo! rzekłem, stało się według twojego rozkazu.
— Mojego? A jakiż ja wydałam rozkaz? zapytała.
— Kazałaś wypędzić ogrodnika.
— Ha, ha, ha! odezwała się ze śmiechem, a czyż to ja tu wydaję rozkazy?
Wzruszyłem ramionami, bo nie rozumiałem tego kaprysu.
— Cóż on powiedział? zapytała.
— Powiedział, odrzekłem głosem zmienionym, powiedział: „o! moje biedne dzieci!“
— Więc?...
— Więc ja po raz pierwszy w życiu uczuwam coś na kształt wyrzutu.
— Jeżeli uczuwasz coś podobnego, mój drogi, ty, który masz umysł tak jasny, a serce tak dobre, to znaczy się, że na moje podniecenie popełniłeś zły uczynek.
Siedziałem w fotelu, z twarzą ukrytą w rękach a na słowa przez nią wyrzeczone podniosłem głowę. Ona zbliżyła się do mnie, uklękła i najsłodszym głosem, w tem krajowem narzeczu, które tak dziwny wpływ miało na moje serce:
— Przebacz mi najdroższy, rzekła, moją złośliwość!... Chciałam właśnie zawołać na ciebie, ale już byłeś zadaleko.
Byłem u szczytu dumy.
— Nie Orsolo, odrzekłem, ty nie jesteś złą! Ale ona mówiła dalej nalegająco:
— Gdybym była wiedziała, że oddalenie tego ogrodnika może ci sprawić przykrość rzeczywistą, nie byłabym wspomniała o tem.
— Więc zgodziłabyś się, ażebym go przywołał? zapytałem żywo.
— Oczywiście, skoro powiadam ci, że teraz oddalenie jego tyleż mi sprawia przykrości co i tobie.
— O! zawołałem, jakaś ty dobra, Orsolo!
I wstałem, ażeby pobiedz za starcem.
— Nie, to ja przyczyną jestem rozpaczy tego biedaka, ja naprawię złe, jakie uczyniłam.
I zmusiwszy mnie do pozostania w pokoju, pobiegli oznajmić staremu Wincentemu o ułaskawieniu.
Tego ona właśnie chciała: rozumie się nieborak pewnym był, że to ja postanowiłem go wydalić, a Orsola wyjednała mu przebaczenie.