Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mów dalej, bracie, odezwał się ksiądz.
— Na czemże to przestałem?... Sam nie wiem już...
— Brat twój wynosił charakter i męztwo swego przyjaciela, tego, którego chciał ustanowić nauczycielem swych dzieci.
— Tak, prawda. Jest to człowiek głęboko uczony, dodał Jakób, znający świat od najwyższych do najniższych warstw; języki starożytne, nowoczesne, historję, sztukę, nauki przyrodnicze, on zna wszystko: jest to żyjąca encyklopedja i gdybym był pewnym, że zostanie przy tobie, aż do pełnoletności moich dzieci, umarłbym prawie bez żalu.
— Czemużby nie miał zostać? zapytałem.
— Dla ważności spraw, które go zajmują, a są takiej natury, że co chwila mogą go odwołać nietylko na lat kilka, ale na zawsze. W każdym razie, gdyby miał rozstać się z tobą, to proszę cię, ażebyś się zajął zastąpieniem go: ma on syna, który sposobi się do stanu duchownego...
— Przepraszam, rzekł Dominik podnosząc się, nie mogę, nie powinienem słuchać dalej spowiedzi twej, panie.
— Dlaczego, ojcze? zapytał pan Gerard głosem zmienionym.
— Dlatego, odpowiedział mnich, głosem niemniej może zmienionym niż chory, dlatego, że pana znam, a pan mnie nie znasz, że wiem kto jesteś, a ty nie wiesz kto ja jestem.
— Ty mnie znasz, księże? wiesz kto jestem? zawołał chory z wyrazem najgłębszej trwogi. To niepodobna!
— Nazywasz się Gerard Tardieu, nie zaś Gerard tylko.
— Tak... ale ty kto jesteś? jak się nazywasz?
— Ja się nazywam Dominik Sarranti.
Chory wydał okrzyk przerażenia.
— Jestem synem, odpowiedział mnich, Kajetana Sarranti, którego oskarżyłeś o zabójstwo i kradzież, a który jest niewinnym, przysięgam!
Umierający podniósł się na łóżku, potem upadł twarzą na poduszkę, głuchy jęk wydając.
— Widzisz więc, rzekł mnich, że byłoby podejściem z mej strony słuchać dalej twej spowiedzi, gdyż zamiast słuchać z miłosierdziem kapłana, słuchałbym z nienawiścią syna, którego ojca ty zbezcześciłeś!
I gwałtownie odepchnąwszy fotel, Dominikanin postąpił ku drzwiom. Ale po raz trzeci uczuł się schwytanym za suknię.