Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

doskonalą, zapytał Dominikanin, któryż z upadłych może utrzymywać, że żal jego wolny jest od bojaźni, wyrzut pozbawiony przestrachu? Któryż umierający powiedzieć może: „Gdyby jutro Bóg oddał mi dni, które mi liczy, godziny, które mi zabiera, dnie te i godziny byłyby użyte na naprawienie zła, które popełniłem?“
— Ja, ja! zawołał umierający, ja to powiedzieć mogę!
— A więc, powiedział ksiądz, nie jestem tu potrzebny.
I wstał po raz drugi.
Lecz ruchem prędkim jak myśl, wyschła ręka pana Gerarda przyczepiła się do sukni mnicha, a głos szeptał:
— Nie, nie, pozostań ojcze!... Ja kłamię samemu sobie; to nie żal, to nie wyrzut odzywa się przeze mnie, to przestrach! Ja potrzebuję przebaczenia ludzi, nim stanę przed obliczem Boga!... Pozostań więc, ojcze, błagam cię!
Dominik usiadł znów z rezygnacją.
— Jestem tu od tego, ażeby spełniać wolę twoją nie swoją, odpowiedział, inaczej, Bóg mi świadkiem, że odszedłbym natychmiast. Mówisz o przestrachu; owóż, nie wiem dla czego, ale przestrach, którego ja doznaję słuchając cię, wyrównywa prawie temu, który tamuje twoje wyznanie.
— Ojcze, zapytał chory, czy sądzisz, że jestem tak bliskim śmierci, jak powiadają?
— Lekarza, a nie mnie trzeba o to zapytać.
— Zdaje mi się, że mam jeszcze siły i mogę czekać... odezwał się chory wahająco. Czy nie mógłbyś powrócić jutro... albo dziś wieczór?
— Może ty możesz czekać, ale ja powrócić nie mogę: mam smutną do spełnienia powinność; za dwie godziny wyjeżdżam do Bretanji.
— A! wyjeżdżasz... opuszczasz Paryż... za dwie godziny?
— Tak.
— Na długo?
— Jak się Bogu podoba, jadę pocieszać ojca po stracie syna.
— To lepiej, mruknął chory, że się tak stanie... Tak, to sam Bóg cię tu przysyła... Odjeżdżasz, nieprawdaż? odjeżdżasz niezawodnie?
— Chybaby Bóg pozwolił, aby umarły, któremu towarzyszyć mam, powrócił do życia.
— A pewnym jesteś, że cud ten nie nastąpi?