Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A druga? zapytał Kolomban, wskazując tą odpowiedzią, że się nie zgadza na pierwszą.
— Drugą, odpowiedziała z mocą Karmelita, jest śmierć, Kolombanie!
— O! wyrzekł breton schylając głowę do jej kolan.
— Nie mogąc połączyć się w życiu, mówiła dalej Karmelita, połączymy się przynajmniej w śmierci!
— Obrażasz Boga, Karmelito!
— Nie sądzę... Ale w każdym razie, Kolombanie, wolę cierpieć z tobą w wieczności, niżeli być „z nim“ połączoną tu na ziemi.
— Niepodobna, Karmelito! niepodobna!
— Dobrze, silny jest słabym... Słaby więc musi mieć siłę za dwoje.
Kolomban podniósł głowę.
— Nie mogąc być twoją ponieważ mnie odtrącasz, Kolombanie, mówiła dalej Karmelita z gestem wielkości, nie mogąc należeć do niego, bo ja go odtrącam, jutro wstąpię do klasztoru... Boże, przyjmij mnie, oddaję się tobie!
— O, Karmelito! jakiż słaby jestem wobec ciebie!
— Ty, mój przyjacielu,, jesteś aniołem abnegacji, dobroci i obowiązku.
— Nie, nie; kocham cię jak szalony! Wszystko zrobię, Karmelito, wszystko, co tylko chcesz!
Karmelita uśmiechnęła się smutnie, tryumf jej był zupełny. Kolomban klęcząc, pochylony, złamany u jej nóg, powiedział jej: „kocham cię!“
— Jestto postanowienie ważne, odpowiedziała, zasługuje też, abyś się nad niem zastanowił, Kolombanie. Ja mówię jak istota bez imienia, osamotniona, zgubiona pośród świata, ciągnięta do grobu przez ojca i matkę, którzy ją tam poprzedzili. Ty jesteś ostatnim w rodzinie, nosisz wielkie imię, masz ojca, który cię kocha... Pamiętaj na twojego ojca! Jutro powiesz mi coś obmyślił.
— Do jutra więc, Karmelito.
— Do jutra, Kolombanie!
I rozeszli się, po serdecznem i braterskiem uściśnieniu ręki.