Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę posłuchać, rzekł, porozumiejmy się nim przystąpimy do bitwy. Czego panowie żądacie?
— Czy to przez szyderstwo mówicie do nas „panowie“? rzekł Naruszyciel. My nie jesteśmy panami, rozumiecie?
— Macie słuszność, krzyknął Petrus, nie jesteście panami, jesteście durnie.
— Nazywają nas durniami! krzyknął zabójca kotów.
— A!... rozprawimy się też z wami, jak na durniów przystało, krzyknął mularz.
— Ale pozwólcie mi przejść! wołał węglarz.
— Cicho tam, wielu was jest, to do mnie należy!... odezwał się Jan Byk.
— A to dla czego więcej do ciebie jak do nas?
— Nasamprzód dla tego, że pięciu nie idzie na trzech, zwłaszcza gdy jeden wystarczy. Na miejsce, Zwierzynko! na miejsce, Naruszycielu!
Dwaj wezwani usłuchali głosu przewodnika: zabójca kotów i Haczyk usiedli mrucząc pod nosem.
— To dobrze! rzekł Jan Byk. A teraz, moje amorki, rozpoczniemy śpiewkę z tego samego tonu, od pierwszej zwrotki. Zamkniecie okno, czy nie?
— Nie, odpowiedzieli razem trzej młodzieńcy, którzy nie mogli dla intonacji głosu, brać na serjo grzecznej formuły towarzyszącej wezwaniu.
— Ależ, rzekł Jan Byk podnosząc do góry obie ręce nad głowę, ile sufit pozwalał im się wyciągnąć, chcecie chyba, żebym was zgniótł na miazgę?
— Spróbój, odparł zimno Jan Robert postępując krokiem ku cieśli.
Petrus jednym skokiem stanął naprzeciw herkulesa, jakby ciałem swem, niby tarczą, chciał osłonić Roberta.
— Trzymaj z Ludowikiem dwóch innych w odwodzie, rzekł Robert, odsuwając ręką Petrusa, ja tego biorę na siebie. I końcem palca dotknął piersi cieśli.
— Zdaje mi się, że ty o mnie mówisz, mój książę? rzekł przedrwiwając kolos.
— O tobie osobiście.
— A zkąd na mnie ten zaszczyt wyboru?
— Mógłbym ci odpowiedzieć, że ztąd, iż będąc najzuchwalszym, zasługujesz na najsurowszą naukę; ale to nie ta przyczyna.
— Czekam na tę przyczynę.