Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaśnienie. Otworzył drzwi od pawilonu. W pawilonie nie było nikogo. Odwrócił się ku Nanecie.
— Gdzie mnie prowadzisz? rzekł.
— Do pańskiego mieszkania, odpowiedziała ogrodniczka.
— Do mojego mieszkanią?
— Tak. Czyż pan nie jesteś tym przyjacielem z Bretanji, na którego pan Kamil oczekuje?
— Kamil oczekuje mnie?
— Od dwóch miesięcy.
— A gdzie jest pan Kamil?
— W Paryżu.
— Lecz dzisiaj powróci?
— Zapewne.
— Czy często bywa w Paryżu?
— Prawie codzień.
— Aha! to tak, pomyślał Kolomban, on mieszka tu, a ona w Paryżu; Kamil obawiał się zapewne, ażeby jej nie narazić, mieszkając z nią nietylko już w jednym domu, ale nawet w jednem mieście. Kochany Kamil, źle go osądziłem... A ja jestem taki niedobry! I zwracając się do Nanetty: Ja tu poczekam na Kamila, rzekł do niej; jak tylko wróci uprzedź mnie o jego przybyciu.
Nanetta uczyniła znak potwierdzający i oddaliła się.
Pozostawszy sam, Kolomban obejrzał się dokoła i przetarł oczy ręką; zdawało mu się, że jest igraszką złudzenia. Był to jego własny pokój, jego pokój z ulicy św. Jakóba, cały przeniesiony na łono ślicznego ogrodu. Też same sprzęty, ten sam papier, znalazł tam wszystko, zacząwszy od kodeksu, który leżąc na stoliku, otwarty był w tem samem miejscu, gdzie on przeciągnął zielonę zakładkę, aż do doniczek róż zieleniejących na oknie.
Pokój ten, był to wyrzut sumienia Kamila, który czuł, że stał się winnym zbrodni względem Kolombana.
Kolomban widział w tem tylko czułą i delikatną pamięć przyjaciela. Tylko, że pokój ten, pełnym był dlań smutnych wspomnień. Nic nie ma boleśniejszego, jak z rozdartem sercem i łzami w oczach, spoglądać na przedmioty, które się widziało w szczęśliwych czasach.
Sądząc, że sprawi radosną niespodziankę swemu przyjacielowi, czyż nie katowskie dzieło spełnił Kamil, zmuszając Kolombana do zamieszkania w śmiertelnej komnacie swych pierwszych złudzeń?