Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karmelita nie oczekiwała go przy oknie; przechadzała się po ogrodzie, w którym wznosił się pawilon Kolombana.
Od tego dnia wreszcie, wycieczki Kamila bywały coraz częstsze, a pobłażanie, powiedzmy raczej obojętność Karmelity, zamiast powstrzymywać, zachęcała go tylko.
Stopniowo wycieczki do Paryża stawały się tak częste, że raczej obecność w domu była wyjątkiem.
Raz, nęciły go wyścigi na placu Marsowym, drugi raz przedstawienie nowej opery, to znów walka kogutów przy rogatce. Prawda, że za każdym razem mówił do Karmelity:
— Czy pójdziesz ze mną, kochanko?
Ale za każdym razem Karmelita odpowiadała:
— Dziękuję.
Kamil szedł sam.
Pewnego poranku, podczas jego nieobecności, zadzwoniono do drzwi. Karmelita usłyszała dzwonek, ale był to już odgłos, który nie wywierał na nią wrażenia. Gdy jednak zadzwonionio powtórnie, podniosła głowę i złożyła haft, a że ogrodniczka spóźniła się z otworzeniem, podeszła do okna, uchyliła zasłony i spojrzała. Naraz wydała okrzyk zdziwienia, trwogi prawie.
Był to Kolomban. Omało nie padła zemdlona. Pobiegła na dół; ogrodniczka wracając z ogrodu, przechodziła przez korytarz.
— Nanetto, zawołała, zaprowadź tego pana do pawilonu ogrodowego i nie powiadaj mu, że jestem w domu.
Potem zamknęła drzwi od swego pokoju, zakręciła klucz, zasunęła rygiel i siadła a raczej padła na kanapę.
Kolomban pisywał do Kamila ze zwykłą punktualnością, ale ponieważ od wyjazdu bretona nie postał na ulicy św. Jakóba, przeto listy Kolombana leżały u Marji-Joanny. Ztąd poszło, że niedbały Kamil, nie otrzymując listów, nie uważał za potrzebne pisać do swego dawnego towarzysza szkolnego. A nawet ile było w mocy jego, odpychał wspomnienie przyjaciela.
Kolomban, była to przyjaźń zdradzona, przyrzeczenie złamane; był to wyrzut sumienia.
Milczenie Kamila niepokoiło Kolombana, jakkolwiek nie był podejrzliwym. Dusza wreszcie surowego bretona, tak przynajmniej on sobie wyobrażał, zahartowała się znów w dzikich pięknościach jego stron rodzinnych. Jednego dnia powiedział sobie: