chadzki przy świetle księżyca nad brzegami ogromnych jezior, wycieczki w spiekłą pustynię lub w dziewicze lasy; wtedy był to inny Kamil, Kamil nieznany, celujący w opisach pełnych barw, namiętności, zapału i prawdy.
Kolomban cały był przejęty tą przemianą, przedstawiał on mu się w świetnym blasku; nie był to już ten lekki, niedbały, wietrzny i urwisowaty ulicznik, lecz kawaler pełen uprzejmości, łączący za jednym razem przymioty i obejście człowieka światowego, oraz brawurę i awanturniczość artysty.
Któż więc dokonał tego celu? Kolomban nie wiedział, a przytem nie myślał zapytywać się o to siebie. Ale my, czytelnicy, którzy jesteśmy ciekawszymi od bretona, szukajmy wspólnie zkąd pochodziła ta zmiana w umyśle i w obejściu Kamila de Rozan, jak się sam czasami przezywał pół żartobliwie, pół dumnie.
Przyczyna tej zmiany nie trudną była do odgadnięcia.
Czy widzieliście kiedy pawia przechadzającego się samotnie po ostrej pochyłości dachu? Nic piękniejszego zaiste, lecz i smutniejszego zarazem, a zwłaszcza nic równie głupiego od jego osoby! Lecz niechaj on tylko zdaleka ujrzy pawicę, natychmiast rozpościera swój wachlarz utkany djamentami, perłami i rubinami.
Więc też djamenty, perły, rubiny, któremi opowiadania Kamila zasiane były, w tenże sam sposób promieniały pod spojrzeniem młodej dziewicy.
Umiał dobrze sprzedać swój towar, jak mówi pospolite, ale dosadne przysłowie.
Kamil przeżył lat dwadzieścia z Kolombanem, a jednak nie uczyniłby jego przyjaźni tego zaszczytu, by wydobyć choć jednę drogocenną perłę ze swego bogatego zbioru i przedstawić ją oczom jego.
Rzecz inna, gdy chodziło o owego tajemniczego i nieznanego bożka, co to krąży niewidomie po nad główkami młodych dziewic; dla niego Kamil nie szczędził skarbów swego rozumu, piękna i wyobraźni.
Tak to się zdarza między dwojgiem starych przyjaciół, tak między mężem i żoną; zdaje im się, iż niepotrzebują wysilać się jedno dla drugiego ale niech tylko ktoś trzeci się pojawi, natychmiast rozmowa świetną się staje, na podobieństwo rozmowy dwóch niemych, którzy raptem odzyskali mowę.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/251
Wygląd
Ta strona została przepisana.