Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakim sposobem?
— Nie wiem, ale powiadam ci, że mieć go będzie.
— Idziesz zadaleko, Kamilu.
— Nie pójdę daleko, by znaleść fortepian dla niej; będzie to twój.
— Jakto mój?
— Bez wątpienia.
— Ależ mój fortepian, to klekot.
— Wiem i właśnie dlatego...
— Obciąłbyś dać jej zły fortepian, cóż znowu?
— O! jakiżeś ty głupi, mój drogi przyjacielu.
— Dziękuję!
— Nie, to tak po przyjacielsku... Ależ przecie zrozumiej! Mówiłem ci już ze sto razy, że nie mogę cierpieć twego fortepianu, że on całym tonem jest dla mnie za wysoki... Jaki ona ma głos?
— Kontraltowy.
— Właśnie, a ty masz barytonowy. Zmienimy twój fortepian, ja dodam pięćset franków i będziesz miał fortepian doskonały! Fortepian, to przecież jak parasol. Jeden starczy dla dwóch, a nawet dla trzech.
— Ależ, Kamilu!...
— Rzecz skończona; fortepian jest już kupiony; jutro będzie tu na miejscu.
— Zwodzisz mnie, Kamilu!
— Tak jest, jak ci miałem zaszczyt powiedzieć. Chciałem ci zrobić niespodziankę w dniu twoich imienin, ale ponieważ imieniny twoje przeszły, odłożyłem ją na dzień twoich urodzin. Lecz ponieważ urodziny twoje nie nadeszły, a mnie nudzi to granie na fortepianie, który jest dla mnie za wysoki, zrobię ci niespodziankę jutro, to jest w dniu urodzin twego ojca, stryja, ciotki lub jednego z krewnych... Toż, do djabła, musiał ktoś z twej rodziny urodzić się jutro?
— O, Kamilu! zawołał breton wzruszony do łez, dziękuję ci drogi przyjacielu, dziękuję!

Koniec tomu drugiego.