Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem porwał za kapelusz.
— Gdzie idziesz? zapytał Kolomban.
— Nie idę, ale biegnę! Biegnę do Flicoteaux. Czy biegniesz ze mną?
— Nie.
— Dlaczego nie?
— Muszę pójść kupić ci łóżko do spania, stolik do pracy, sofę do palenia.
— Ale! à propos palenia, mam tu wyborne cygara hawańskie! To jest, mam, jeżeli komora zechce mi je oddać. Otóż to ci panowie muszą sobie palić wyśmienite „puros!“
— Ubolewam nad twojem nieszczęściem, lecz jako chrześcijanin, nie jak egoista; ja nie palę.
— Jesteś pełen ułomności, mój drogi przyjacielu i nie wiem, gdzie znajdziesz kobietę, któraby cię pokochała.
Kolomban zarumienił się.
— Znalazłeś ją? rzekł Kamil, to dobrze! Potem, podając mu rękę. Kochany przyjacielu, życzę ci szczerze powodzenia! Więc to nie tak jest jak z żywnością? Tego można dostać w tej okolicy? Kolombanie, jak tylko się posilę, możesz być pewnym, że i ja zaraz pójdę na zwiady. Ale! żałuję, żem ci nie przywiózł murzynki. O! nie krzyw się, są przepyszne!... Lecz celnicy byliby mi ją zabrali, fabryka zagraniczna, mogliby skonfiskować!... Czy idziesz?
— Ależ nie, powiadam ci.
— A, prawda; powiedziałeś, nie. Dlaczego powiedziałeś nie?
— Pusta głowo!
— Pusta? Nie jesteś jednego zdania z moim ojcem; ojciec mój utrzymuje, że ja mam w niej zajączki. Dlaczego powiedziałeś, nie?
— Bo muszę zaopatrzyć w sprzęt twoje mieszkanie.
— To prawda. Idź zaopatrzyć moje mieszkanie, a ja zaopatrzę przez ten czas mój żołądek. Zejdziemy się za godzinę?
— Dobrze.
— Czy chcesz pieniędzy?
— Dziękuję ci, mam.
— Zgoda, jak nie będziesz już miał, to weźmiesz.
— Zkąd? zapytał Kolomban z uśmiechem.
— Z mojej sakiewki, jeżeli tam jeszcze są, mój kochany. Jestem bogaczem; drwię z Rotszylda i Lafitta. Mam sześć tysięcy franków rocznie, pięćset franków miesięcznie, sze-