Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jako prezesa? Najdystyngowańsze kobiety stolicy czy nie wydzierały go sobie? Czyż niebo nie było czarno tego dnia na znak żałoby, przy odjeździe swego ukochanego syna?
Reszta bandy, nie mając zapewne takich samych przedmiotów do marzeń, daleką była od objawów podobnego spokoju.
Wprost przeciwnie, jak tylko zamocowano kneble, podniosły się głosy burzy, tysiące dzikich okrzyków, na wszystkie tony, przez dwieście piskliwych głosów, wywodząc piekielną symfonię, zmieszaną z wyciem, piszczeniem, okrzykami zwierzęcemi, złorzeczeniem i sprośnością.
Nagle, na znak jednego z gromady, milczenie zapanowało jakby za wpływem laski czarnoksięskiej; odezwał się głos intonujący okolicznościową śpiewkę w dość czystym szwargocie złodziejskim, śpiewkę, której wtórował każdy więzień, potrząsając silnie łańcuchem, co tworzyło złowrogie wrażenie. Rzekłbyś, koncert upiorów.
Byli na tym punkcie obrzędu, gdy świeża osobistość zjawiła się w dziedzińcu, z wielkiem osłupieniem tłumu, który skłonił się z uszanowaniem przed przybyłym.
Był to ksiądz Dominik.
Spojrzał ze smutkiem po gromadzie, a wznosząc oczy do nieba, zdawał się błagać miłosierdzia boskiego dla tych nieszczęśliwych. Następnie podchodząc do dowódzcy:
— Panie, wyrzekł, dlaczego nie zakuli mnie w łańcuch jak tych biedaków, kiedy ja tak samo występnym jestem i skazanym?
— Mości księże! odpowiedział dowódzca, ja wykonałem rozkazy, jakie odebrałem w tym względzie.
— Dano ci rozkaz puszczenia mnie wolno?
— Tak, mości księże.
— Kto taki?
— Pan prefekt policji.
W tej chwili powóz wjechał w dziedziniec Bicetre; człowiek czarno ubrany, w białym krawacie wyszedł zeń, a zwracając się do Dominika, skłonił się z uszanowaniem i pokornie pozdrowił go z daleka jak go tylko spostrzegł.
— Panie, powiedział do tego biednego mnicha, oddając mu pargamin, od tej chwili wolnym jesteś. Oto jest twoje ułaskawienie, które jego królewska mość polecił mi panu doręczyć.