— Dałby Bóg, żebyś pan sam sobie mógł zdać sprawę ze wszystkiego, powiedział półgłosem, czyniąc z pogardą aluzję do wyzwania Kamila.
Ale tenże, nie hamując się już, podszedł ku niemu i zdawał się chcieć dołączyć giest do pogróżki, gdy Salvator z tym samym silnym spokojem, jakiego widzieliśmy już próbę dwa, czy trzy razy podczas tego dramatu, schwycił rękę, którą Kamil podniósł, ściskając tak silnie, iż amerykanin cofnął się o dwa kroki, a Salvator wracając na miejsce, powiedział:
— Widzisz tedy, że nie masz zimnej krwi, kochany panie.
Wszedł służący, trzymając list w ręku, który przyniósł posłaniec.
Kamil rzucił list na stół, lecz na naleganie służącego wziął go, i prosząc Salvatora o pozwolenie, przeczytał co następuje:
„Konrad tylko co wyszedł odemnie. Spotwarzyliśmy go. Jest to szlachetne i wzniosłe serce. Daje mi miljon; piszę ci to, bo odtąd wszystkie usiłowania jakiebyś względem niego przedsięwziął co do tego przedmiotu, będą niepotrzebne. Pakuj więc rzeczy jaknajprędzej; pojedziemy nasamprzód do Hawru, a wyjeżdżamy jutro o godzinie trzeciej.
— Powiedz, że dobrze, rzekł Kamil do służącego, drąc list, którego resztki wrzucił w kominek. Panie Konradzie, dodał, podnosząc głowę i podchodząc do Salvatora, proszę cię o przebaczenie za moje słowa, mają one wymówkę w przyjaźni mojej dla Loredana. Panna de Valgeneuse dała mi poznać braterskie znalezienie się pana względem niej. Pozostaje mi wyrazić cały żal za postępowanie, jakiego dopuściłem się względem pana.
— Żegnam, powiedział surowo Salvator, żeby odwiedziny moje nie były próżne, daję panu przestrogę: strzeż się, wierzaj mi, i nie łam serca kobiety. Nie wszystkie mają anielską rezygnację Karmelity.
I kłaniając się Kamilowi, Salvator wyszedł, zostawiając młodego amerykanina trochę zmieszanego sceną, która się odbyła.