Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1926

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dało raczej na bawidełko kobiece, niż na broń zabójczą; a jednakże dreszczby przeszedł na widok błyskawic iskrzących się w jej oczach, gdy patrzyła na ostrze, i trudnoby odgadnąć wtedy, które promienie były ostrzejsze, puginału, czy też jej oczu? Obejrzawszy sztylet z równą uwagą jak pistolety, położyła go na stole, ściągnęła brwi, a zagłębiając się w kanapkę, złożyła ręce na piersiach i pogrążyła się w myślach. Zostawała tak z dziesięć minut, gdy posłyszała chód dobrze sobie znany, w korytarzu prowadzącym do sypialnego pokoju.
— To on, powiedziała.
I z szybkością myśli wyciągnęła szufladkę od stolika, wrzuciła pistolety i puginał, zasunęła, zamknęła na kluczyk i skryła go w kieszeń od sukni. Powstała prędko, Kamil wszedł.
— To ja, wyrzekł. Jakto! tyś jeszcze nie w łóżku, o tej godzinie, pieszczotko?
— Nie, odparła zimno pani de Rozan.
— Ależ to już pierwsza godzina, moje dziecko kochane, powiedział Kamil, całując ją w czoło.
— Wiem o tem, odrzekła tym samym tonem.
— Wychodziłaś więc? zapytał Kamil, rzucając płaszcz na krzesełko.
— Nie wychodziłam, odparła krótko pani de Rozan.
— Więc miałaś gości?
— Nikogo nie było.
— I czuwałaś aż dotąd?
— Jak widzisz.
— Cóżeś robiła?
— Czekałam na ciebie.
— To nie w twoim zwyczaju.
— Jeśli zwyczaje są złe, to trzeba je zmienić.
— O! jakimże tragicznym głosem mówisz! zawołał Kamil, poczynając się rozbierać.
Pani de Rozan nic nie powiedziawszy siadła znów na kanapie.
— No jakże, zapytał Kamil, nie kładziesz się?
— Nie, muszę z tobą pomówić, rzekła kreolka głosem ponurym.
— Do licha! musi to być rzecz bardzo smutna, kiedy mi ją zapowiadasz w taki sposób?
— Bardzo smutna.