Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1904

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, pani.
— Ile płacą w Paryżu nauczycielowi dającemu trzy lekcje w tygodniu?
— Tysiąc do tysiąca dwustu franków.
— Otóż panie, posłuchaj, co ci zaproponuję: zostań nauczycielem języka francuzkiego, poświęcisz mi sześć godzin tygodniowo, a ja panu zapłacę tysiąc dwieście franków rocznie. Tym sposobem będziesz pan miał sposobność, oddawszy pannę Minę na pensję, dokończyć według upodobania edukacji tej młodej panienki.
— Ależ to sen! zawołał Justyn zachwycony.
— Od pana zależy w rzeczywistość go zamienić.
— Więc cóż potrzeba zrobić?
— Przyjąć poprostu warunki, jakie panu podaję.
— Z całego serca i z serca przejętego najgłębszą wdzięcznością.
— Więc już postanowione, rzekła pani van Slyper. A teraz pomówmy o pannie Minie. Czy sądzisz pan, że zgodzi się wraz z moją nauczycielką wykładać początkowe zasady młodym uczenicom?
— Zaręczam pani, że się zgodzi.
— Kiedy tak, to ofiaruję panu dla niej sześćset franków pensji, a nadto dam jej stół i pomieszczenie u siebie darmo. Czy się pan na to zgadza?
— O! pani, zawołał Justyn z oczami łez pełnemi, nie mogę wyrazić, jak twoja dobroć mnie wzrusza, tylko pozwoli pani, że położę jeden warunek.
— Mów pan, odrzekła pani van Slyper, obawiając się zerwania ugody.
— To, że zamiast sześciu godzin tygodniowo, podjął Justyn, będę dawał dwie godziny dziennie.
— Tego nie mogę przyjąć, wyrzekła przełożona pensji zmieszana, dwie godziny dziennie, byłaby to straszliwa praca.
— Praca przy nauczaniu podobną jest pracy w ziemi, powiedział Justyn, z każdej kropli potu wyrasta najcudowniejszy kwiat. Zgódź się pani, inaczej, nic z naszych układów. Zdawałoby mi się, że wszystko otrzymuję a nic nie daję.
— Trzeba, jak widzę, poddać się woli pana, rzekła pani van Slyper, wyciągając rękę do młodzieńca.