Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1834

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chłopcze! do licha! chłopcze! przyjdź-że do siebie; przecieżeś do djabła nie umarł! Jakie to głupstwo robić podobne żarty!
Ale pajac ani myślał żartować; dostał on kulą, która przeszła mu przez łopatkę, i był rzeczywiście zemdlonym skutkiem bólu i utraty krwi.
Fafiou tedy zachowywał bezwarunkowe milczenie.
— Do wszystkich djabłów! pomruknął Jan Byk.
Przekleństwo to mogło się tłómaczyć zapytaniem: „Co tu robić?“
Zbliżył się do najpierwszych drzwi i stuknął łokciem, mówiąc:
— Hej! jest tam kto!
Klucz obrócił się w zamku, a mieszkaniec wystraszony, w koszuli i szlafmycy, ukazał się we drzwiach. Trzymał świecę w chwiejących się palcach.
— Oświetliłem, panowie, oświetliłem, rzekł, sądząc, że go wzywają, ażeby zaznaczył swą sympatję dla wyborców.
— Nie o to chodzi, przerwał Jan Byk. Oto towarzysz (i wskazał na Fafia) dosyć ciężko ranny; on zdaje się ma tu jakąś znajomą na waszem piętrze i chciałem złożyć go u niej. Pan, jako tutejszy, będziesz mi mógł zapewne wskazać do których drzwi zastukać.
Mieszkaniec odważył się rzucić okiem na pajaca.
— A to pan Fafiou, rzekł.
— A więc? zapytał Jan Byk.
— Więc to zapewne tu, odrzekł.
I wskazał drzwi naprzeciwko swoich.
— Dziękuję, rzekł Jan Byk.
I zastukał.
Upłynęło kilka sekund, usłyszano lekkie i nieśmiałe kroki zbliżające się do sieni. Zastukał powtórnie.
— Kto tam? zapytał głos kobiecy.
— Fafiou, odparł Jan Byk, któremu wydało się bardzo naturalnem wymówić imię pajaca zamiast swego.
Ale omylił się w rachubie; znajoma Fafia znała nietylko Fafia, ale i jego głos, tak, że odparła:
— To nie prawda! ja nie poznaję jego głosu.
— Jużcić, do licha, ma ona słuszność; nie może poznać głosu Fafia, kiedy to mój.
Pomyślał chwilę, ale powiedzieliśmy już, że natychmiastowość pomysłów nie była jego przymiotem.