Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1826

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z ręcznej broni, sprawiło wybuch od góry do dołu w całej ulicy, z szybkością, błyskiem i odgłosem piorunu.
Barykada na przecznicy Jelenia została opuszczoną przez wichrzycieli, a zajętą przez żołnierzy pana Rappta.
Na czele swych ludzi Rappt rzucał spojrzeniem pełnem żółci na owo pospólstwo, od którego tylko co doznał tak ciężkiego zawodu.
Byłby dał wiele, żeby mieć przed sobą wszystkich tych wyborców, których od trzech dni przyjmował, nie mówiąc o aptekarzu i piwowarze, o dwóch Bouquemontach i monsignorze Coletti; z jakąż radością byłby ich schwytał na gorącym uczynku buntu i pomścił się nad nimi za swój upadek!
Lecz żaden z tych, których pan Rappt życzył sobie widzieć, nie znajdował się tam; aptekarz po przyjacielsku gawędził ze swym kolegą piwowarem, dwaj bracia Bouquemont wygrzewali pobożnie kolana przy dobrym ogniu, a monsignor Coletti w ciepłych puchach leżał w łóżku,? marząc na jawie, że monsignor Quelen umarł, a on zamianowany został arcybiskupem Paryża.
Pan Rappt tedy daremnie odbywał przegląd, ale w braku znajomych nieprzyjaciół spoglądał gniewnie na wszystkich zwykłych nieprzyjaciół ludzi ambitnych, na robotników i mieszczan. Możnaby rzec, iż chciał spiorunować wszystkich naraz jednem spojrzeniem, a dając rozkaz do uderzenia na tłum, rzucił się na czele jednego oddziału kawalerji, ażeby, o ile możliwem, wykonać rozkaz, wydany przez siebie samego.
Galopował więc goniąc uciekających, przewracając wszystko co tylko napotkał na drodze, tratując kopytami nieszczęsnych upadłych, siekąc i tnąc tych, których potrącił. Z rozpromienionem okiem, z mieczem w dłoni, kłując do krwi ostrogą konia, podobny był nie do anioła niszczyciela, brakowało mu boskiego spokoju, ale do szatana zemsty. Naraz uniesiony biegiem, potknął się o barykadę, a ponieważ zdawała się niezajętą, ściągnął uzdę koniowi i chciał go zmusić do przeskoczenia niespodzianej przeszkody.
— Stój! pułkowniku! zawołał raptownie jakiś głos, który zdawał się wychodzić z pod ziemi.
Pułkownik pochylił się na szyję konia, usiłując rozpoznać kto odzywa się do niego, gdy niewytłómaczonem