Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1743

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I mnich padł na kolana z rękami wyciągniętemi.
— Nie wiem żadnego, odrzekł bezwstydnie nędznik, puszczaj mnie!
— Otóż ja wiem jeden, rzekł mnich, niech mi Bóg przebaczy jeśli go użyję... Ponieważ nie mogę wyjawić twej spowiedzi póki żyjesz, więc umieraj.
I jednocześnie dobył z zanadrza nóż i utopił go w sercu mordercy.
Gerard ani krzyknął. Padł jak kamień na ziemię.
Dominik powstał, przystąpił do trupa i przekonał się, że nie żyje.
— O! mój Boże, wyrzekł, zmiłuj się nad jego duszą i przebacz mu w niebie tak, jak ja przebaczam na ziemi!
Potem schował nóż zakrwawiony, wyszedł z pokoju nie obejrzawszy się nawet za siebie, przeszedł przez park wolno i zniknął za bramą.
Niebo było spokojne, noc pogodna; księżyc jaśniał, gwiazdy iskrzyły się jak djamenty.

XII.
Gdzie król wcale się nie bawi.

Jak powiedzieliśmy, była tego wieczora zabawa w zamku Saint-Cloud.
Smutna zabawa.
Wprawdzie smutne zazwyczaj i zafrasowane oblicza pp. de Viliele, Corbiere, Damas, Chabrol, Doudeauville i Oudinot, nie mogły wzbudzić nadmiernej wesołości, pomimo zadowolonego z siebie pana Peyronneta, ale wogóle fizjognomie wszystkich dworzan były tej nocy bardziej jeszcze melancholijne niż zwykle. Niepokój malował się w spojrzeniach, słowach, ruchach, postawach. Patrzano po sobie, jakby pytając wzajem, co robić, ażeby wyjść z przykrego położenia.
Karol X. w stroju wojskowym, z niebieską wstęgą przez ramię, szpadą przy boku, przechodził się melancholijnie z sali do sali, nic nieznaczącym uśmiechem i roztargnionym ukłonem odpowiadając na oznaki szacunku.
Kiedy niekiedy stawał przy oknie i patrzył z uwagą. Patrzył na niebo jaśniejące i zdawał się niekorzystnie porównywać swój królewski ponury wieczór, z świetnością nocy