Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To nie dla mnie to wszystko? zapytała z miną wzgardliwą.
— A dla kogoż?
— Ja się w to nie ubiorę, odpowiedziała.
— Więc chcesz, żeby cię poznała?
— Nie, nie, nie; nie chcę!
— Musisz włożyć tę odzież.
— A w tej odzieży nie pozna mnie?
— Nie.
— To włóż mi pani zaraz.
I nie spierając się, dozwoliła zdjąć z siebie piękną sukienkę białą, cienkie pończoszki, batystową spódniczkę i eleganckie trzewiczki.
Wszystko to wreszcie poplamione było krwią: trzeba, było natychmiast uprać, ażeby nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów.
Dziewczyna ubrała się w odzież kupioną przez Brocantę, w tę skromną liberję nędzy, widoczny symbol życia, które ją czekało.
Brocanta wyprała ubranie dziewczynki, wysuszyła, i sprzedała za trzydzieści franków. Był to już dobry interes. Ale stara czarownica spodziewała się kiedyś uczynić lepszy, wynajdując rodziców dziewczynki, by ją oddać albo raczej sprzedać rodzinie.
Tenże sam wstręt, jaki okazała względem ubrania lichego, objawił się w niej i przy posiłku domowym. Reszta mięsa odgrzanego w piecu, kawałek czarnego chleba kupiony z odpadków lub użebrany w mieście, były zwyczajnym posiłkiem Brocanty i jej syna.
Babolin, nigdy nie jadając przy innym stole oprócz swej matki, nie miał zachceń gastronomicznych, wyższych nad swą sferę.
Ale nie tak rzecz się miała z Różą. Musiała biedna dziewczynka być nazwyczajoną do potraw wyszukanych, podawanych na porcelanie ze srebrem, gdyż spojrzała tylko na śniadanie przygotowane przez Brocantę i rzekła:
— Nie chce mi się jeść.
Przy obiedzie było toż samo. Brocanta zrozumiała, że wytworne dziecko raczej zamorzy się, a nie tknie takiego jedzenia.
— Czegóż więc tobie potrzeba? zapytała, może bażantów na pomarańczach albo pulardy z truflami.