Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1672

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zabójca zmiarkował widać tę rzecz, wtrącił notariusz i przeniósł go w inne miejsce.
— Dość, że poszukujesz pan tego trupa? zapytał były urzędnik.
— Tak, mój Boże, odparł Salvator, gdyż rozumiecie panowie zapewne, że gdyby trup znalazł się w miejscu, w którym nie mógłby go pochować pan Sarranti...
— Pan Sarranti! krzyknęli jednocześnie wszyscy obecni, więc to pan Sarranti jest tym niewinnym?
— Czy wymknęło mi się jego nazwisko?
— Powiedziałeś pan, Sarranti.
— Jeżeli powiedziałem, nie cofam słów moich.
— Co skłania pana do poszukiwania niewinności tego człowieka?
— Jest on ojcem jednego z moich przyjaciół, a zresztą choćby mi był zupełnie obcym, zdaje mi się, iż jest obowiązkiem każdego człowieka ratować bliźniego od haniebnej śmierci na rusztowaniu, skoro jest przekonany o jego niewinności.
— Lecz nakoniec, powiedział notarjusz, ten dowód, którego pan szukasz, nie znajduje się tu przecież?
— Może być, że się znajduje.
— U pana Gerarda?
— Dlaczegóżby nie?
Pies, jak gdyby odpowiadając na słowo swego pana, zawył znowu posępnie i przeciągle.
— Słyszycie panowie? powiedział Salvator, oto Brezyl powiada mi, że nie traci zupełnie nadziei.
— Jakto, nie traci nadziei?
— Bezwątpienia, czyż nie mówiłem panom, że ma jedną stałą myśl, odszukania trupa swego młodego pana.
— Prawda, odrzekli jednogłośnie słuchacze.
— A zatem, podjął Salvator, podczas gdy ja opowiadam cztery pierwsze akty dramatu, Brezyl pracuje nad piątym.
— Co chcesz pan przez to powiedzieć? zawołali jednogłośnie notarjusz i były urzędnik, podczas gdy inni milcząc, zapytywali wzrokiem.
— Spojrzyjcie pod stół, mówił dalej Salvator, unosząc obrus.
Wszyscy wcisnęli pod stół głowy.
— Co u djabła on tam robi? zapytał bez żadnej obawy doktor, który zaczynał przypuszczać, że pies ten, niebędąc