Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! ojcze, zawołał Petrus, jakżem rad, żeś mnie obudził!
— Doprawdy?
— Tak, jak powiedziałeś, dusiła mnie zmora i to straszliwa!
— Cóż ci się śniło?
— A! to niedorzeczność.
— Pewnie żem ja z powrotem odjechał do Indyj?
— Nie, gdyby tylko to, to owszem byłbym wielce rad.
— Jakto, wielce rad? Czy wiesz, że to wcale uprzejmem nie jest, co powiedziałeś?
— Bo gdybyś ojcze wiedział, co mi się śniło! mówił Petrus, wciąż ocierając pot z czoła.
— Opowiedz-że mi, ubierając się, rzekł kapitan, to mnie zabawi.
— O! nie, mój sen jest zbyt głupi.
— Cóż to, myślisz chłopcze, że my, „stare wilki morskie“, nie możemy wszystkiego słyszeć?
— Aj! wyrzekł Petrus z cicha, znowu powraca ten djabelski „wilk morski“. Potem głośno: Chcesz, ojcze?
— Naturalnie, że chcę, kiedy cię o to proszę.
— Zgoda, ale wolałbym to zostawić dla siebie.
— Pewny jestem, iż ci się śniło, że jadłem ludzkie mięso, rzekł śmiejąc się marynarz.
— Gdyby tylko to...
— Grzmoty i pioruny! ależ i to już byłby wcale ładny sen.
— Gorzej...
— Słucham więc...
— Otóż, kiedy mnie zbudziłeś, ojcze...
— Kiedy cię zbudziłem?...
— Śniło mi się, żeś mnie zabijał.
— Śniło ci się, żem cię zabijał?
— Literalnie.
— Słowo honoru?
— Słowo honoru!
— No, to możesz powiedzieć, że masz znakomitą szansę!
— Jakto?
— „Sen o śmierci, sen złoty“, powiadają Indjanie, którzy znają się i na śmierci i nazłocie.Jesteś istotnie chłopcem uprzywilejowanym, Petrusie.
— Doprawdy?