Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1522

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Doskonale! zawołał Petrus, chwytając za sznurek od dzwonka.
— Co ty robisz?
— Wołam służącego, żeby przygotował pokój.
Służący wszedł, a Petrus wydał mu stosowne rozkazy.
— Dokąd ma udać się Jan po rzeczy? zapytał kapitana.
— To ja z nim sam ułożę.
Służący wrócił.
— Mieszkanie już gotowe, rzekł, potrzeba tylko pościeli na łóżko.
— Doskonale, rzekł Petrus, to każ natychmiast zaprządz. Potem do kapitana: Przechodząc obok drzwi swego mieszkania, może ojciec zechce je zobaczyć? rzekł.
— I owszem; chociaż powtarzam, my starzy zamiatacze morza, jesteśmy mało wybredni.
Petrus poszedł pierwszy, ażeby pokazać drogę gościowi i otworzywszy drzwi wprowadził go do mieszkania, które wyglądało raczej na gniazdko elegantki, niż na przystań studenta lub poety.
Kapitan zdawał się być w ekstazie w obec tysiąca drobnostek stojących na etażerce.
— Ależ ty ofiarujesz mi mieszkanie królewskie.
— Ej! cóż to znaczy królewskie mieszkanie dla takiego nababa?
Po 10-ciu minutach, w ciągu których kapitan wciąż się unosił, służący oznajmił, że koń czeka.
Ojciec i syn chrzestny zeszli na dół pod rękę.
Stanąwszy przedłożą odźwiernego, kapitan zatrzymał się.
— Chodź-no tu, cerberze! rzekł.
— Co pan rozkaże? zapytał tenże.
— Bądź łaskaw zedrzeć wszystkie afisze o sprzedaży i amatorom, którzy przyjdą jutro, powiedzieć...
— A co, panie? zapytał odźwierny.
— Powiesz im, że mój chrzestny syn zatrzymuje cały swój sprzęt. W drogę!
I skoczywszy w faeton, który o mało się nie rozpękł pod jego ciężarem:
— Do Braci Provencaux! zawołał.
Petrus usiadł z kapitanem i faeton ruszył pospiesznie.
— Przez grzbiet „Kalypsy“, któryśmy przedziurawili, ojciec twój i ja, niby bańkę na wodzie, doskonałego masz konia, Petrusie, szkoda byłoby go sprzedawać!