Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie!... naturalnie!... odezwał się pan Jackal bez: najmniejszej zmiany w głosie ani w twarzy, skoro pan przypuszczasz, że był jeszcze onegdaj...
— Nie przypuszczam, rzekł Salvator, ale twierdzę.
— Do licha! do licha! do licha! powtarzał pan Jackal.
Salvator spojrzał w twarz naczelnikowi policji.
— Wyznaj pan, rzekł, iż wiedziałeś z góry, że my tu nic nie znajdziemy.
— Panie Salvatorze, ja wierzę wszystkiemu co pan mówisz, a ponieważ mówiłeś, że tu znajdziemy coś...
— Przyznaj pan, iż wiesz, kto uniósł tego trupa.
— Doprawdy, kochany panie Salvatorze, nie domyślam się.
— Sacrebleu! kochany panie Jackal, krzyknął młodzieniec, coś dziś wieczór nie dopisuje panu przenikliwość.
— Wyznaję, odpowiedział pan Jackal z doskonałą dobrodusznością, że ta scena nocna w pustym parku, nad brzegiem dołu po umarłym, nie napędza mi ducha, choćbym go i więcej miał z natury, i daremnie namyślam się, nie mogę natrafić ktoby mógł unieść tego trupa.
— Jużciż pewno nie pan Sarranti, bo on jest w więzieniu.
— Nie, odrzekł pan Jackal, ale może jego wspólnicy; boć kto wie nareszcie, czy ten trup nie był złożony tu przez pana Sarranti? kto wie, czy nie pan Sarranti utopił chłopczyka i strzelił do psa?
— Ja! rzekł Salvator, ja to powiadam! a dowód... Ale nie, dzięki Bogu, mogę znaleźć lepszy nad ten... Przypuszczasz pan zapewne, że ten, co uniósł trupa jest mordercą?
— Idziesz pan zadaleko.
— A przynajmniej wspólnikiem.
— Rzeczywiście, byłby to punkt do podejrzenia.
— Roland, tu! zawołał Salvator.
Pies przybiegł.
— Słuchaj, Rolandzie, ktoś tu był przeszłej nocy, nieprawdaż, mój psie?
Pies szczeknął.
— Szukaj, Rolandzie! szukaj! rzekł Salvator.
Roland zatoczył koło, zdał się rozpoznawać trop, i rzucił się w stronę kraty.
— Nie tak prędko, Rolandzie! zawołał Salvator. Panie Jackal, idźmy za Rolandem.
Pan Jackal szedł za Rolandem, mówiąc: