Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tyle co do dziewczynki. Teraz zajmiemy się chłopczykiem.
I zgasiwszy latarkę, oddał ją panu Jackalowi.
Potem obaj przeszli do ogrodu.
— Tu, rzekł Salvator, jesteśmy w drugiej części dramatu. Oto staw, w którym pan Gerard topił małego Wiktorka, kiedy pani Gerard mordowała Leonię.
Po czterech krokach stanęli nad brzegiem stawu.
— Powiedz nam, Brezylu, mówił Salvator, jakim sposobem wydobyłeś ze stawu zwłoki twojego młodego pana?
Brezyl, jakby zrozumiawszy czego żądano, nie dał sobie dwa razy powtórzyć: rzucił się w wodę, płynął prawie do trzeciej części stawu, dał nurka, wypłynął, potem żałośnie wyjąc, położył się na trawie.
— A toż mi dopiero pies! rzekł pan Jackal.
— Zaczekaj pan, zaczekaj!
— Czekam, oświadczył pan Jackal.
Salvator zaprowadził go ku gęstwinie drzew, i znowu poprosił o zapalenie latarki.
Pan Jackal spełnił żądanie.
— Patrz pan, rzekł, pokazując naczelnikowi policji bliznę głęboką zarytą w pniu jednego z drzew tworzących zaroście, patrz pan i powiedz mi, co to jest?
— Zdaje mi się, że to dziura od kuli, rzekł pan Jackal.
— A ja jestem tego pewny, rzekł Salvator.
Wziąwszy wtedy nożyk delikatny, coś nakształt sztyletu, wydrążył dziurę w drzewie i wyrzucił szczątki ołowiu.
— Kula tam jeszcze tkwi, rzekł.
— Nie powiadam, że nie, odezwał się pan Jackal, ale czegóż dowodzi kula w drzewie? Trzebaby wiedzieć, którędy przeszła niż przyszła aż tu.
Salvator zawołał Brezyla, wziął za palec pana Jackala i zacisnął nim kolejno prawy i lewy bok Brezyla.
— Czy pan nie czuje, zapytał.
— Rzeczywiście, czuję.
— A co?
— Jakby dwie blizny.
— Otóż, pytałeś się pan, którędy przeszła kula: teraz wiesz.
Pan Jackal spoglądał na Salvatora ze wzrastającym podziwem.
— A teraz, pójdź pan! rzekł Salvator.]