Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludowik z oczyma utkwionemi w okna Róży, z sercem kołysanem najsłodszemi wzruszeniami, wciągał w siebie niewymowne słodycze tej nocy. Nie powiedział Róży, że przyjdzie, nie było schadzki umówionej, lecz wiedziała, iż rzadko zdarzało się, ażeby koło dwunastej lub pierwszej młodzieniec nie przybył, przeto pewnym był, że Róża otworzy okno.
Jakoż niebawem zwolna się otworzyło, a Róża postawiwszy doniczkę z kwiatem na zewnątrz, rzuciła okiem na ulicę. Nie odrazu poznała Ludowika, w cieniu pod drzwiami przeciwległego domu. Ale Ludowik widział wszystko, a głos jego przebijając przestrzeń, odbił się w głębi serca dziewczęcia.
— Różo! rzekł.
— Ludowiku! odpowiedziała Róża.
Bo czyjże inny głos, niż Ludowika mógł zawołać na Różę tak słodko, jakby westchnieniem nocy? Ludowik jednym skokiem przebył ulicę.
Przed domem Brocanty był jeden z tych wysokich przymurków, jakie dziś napotkać można przy narożnikach starych domów w Marais. Ludowik wskoczył na ten przymurek. Stanąwszy na szczycie i wyciągając rękę, mógł uścisnąć obie ręce Róży. Ściskał je tak długo, nic nie mówiąc, prócz dwóch wyrazów:
— Różo! droga Różo!
Ona nie wymawiała nawet imienia młodzieńca, patrzyła, a pierś jej oddychała życiem i szczęściem. On spoglądał na nią w ekstazie, w jakiej pogrąża się dziecię lub starzec po raz pierwszy spostrzegając światło. Nareszcie przerywając milczenie:
— Ah! Różo! droga Różo! zawołał.
— Przyjacielu! odpowiedziała Róża.
A jakim ona tonem wymówiła ten prosty wyraz, przyjacielu! z jaką zachwycającą intonacją! Tego oddać byśmy nie potrafili. Ale wyraz ten w rozkoszny dreszcz wprawił Ludowika.
— O! tak, jestem twoim przyjacielem, Różo, przyjacielem najczulszym, najpoświęceńszym i najpełniejszym szacunku... Jestem przyjacielem twym, bratem, najukochańsza siostro.
Wymawiając te słowa, usłyszał szelest kroków; cho-