Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więźnia ukazała się na powierzchni morza; następnie, trzeciego, czwartego.
Naraz światło oblało falę, zagrzmiał huk: szyldwach wystrzelił.
Nie dał się słyszeć żaden okrzyk i nikt się nie ukazał; tylko, prawie bezpośrednio, spadło ciało w wodę, a po trzech sekundach ukazała się na powierzchni morza żartobliwa i sprytna twarz Paryżanina.
— Naprzód! rzekł, nie ma czasu do stracenia, to numer piąty zatrzymał się.
— Płyńcie za mną, rzekł Piotr Herbel, usiłujmy nierozdzielać się.
Na te słowa pięciu więźniów pod przewodnictwem Piotra Herbel, skierowało się, ile tylko rzecz była możliwą, ku pełnemu morzu.
Za nimi, na pokładzie pontonu, powstał ogromny rejwach. Wystrzał szyldwacha obudził trwogę; wypuszczono sześć strzałów na los; uciekający słyszeli świszczące kule, ale nikt nie został ugodzony.
Spuszczono do morza łódź z szybkością zastosowaną do okoliczności, wpadło do niej czterech wioślarzy, za nimi weszło czterech żołnierzy i sierżant z nabitą bronią i nasadzonymi bagnetami, i puścili się w pogoń za zbiegami.
— Rozproszcie się, jeśli chcecie, rzekł Herbel, na los szczęścia.
— Ej! to już chyba w ostatecznym razie, odezwał się Paryżanin.
Łódź sunęła po falach. Jeden z majtków stojący u przodu, trzymał pochodnię. Szła ona prosto na zbiegów.
Nagle na lewo od łodzi usłyszano okrzyk.
Wioślarze zatrzymali się, łódź stanęła.
— Dla Boga! na pomoc! tonę! wołał głos tonem trwogi.
Łódź obróciła się zmieniając kierunek.
— Ocaleni jesteśmy, rzekł Herbel, dzielny Mateusz, jako ranny, wziął się na lewo i pociągnął łódź za sobą.
— Niech żyje numer 5! rzekł Paryżanin, jak tylko wylądujemy, przyrzekam palnąć znakomitą czarę za jego zdrowie!
— Cicho, ruszajmy dalej, odezwał się Herbel.
Płynęli więc dalej z Piotrem Herbel na czele.
Po dziesięciu minutach milczenia, można było miarkować, że upłynęli z ćwierć mili morskiej.