Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy stoliku i napisała do rodziny na przedmieściu św. Jakóba prześliczny list, z podziękowaniem i błogosławieństwem.
Czas było napisać; biedny Justyn wyczerpał już siły, i bardzo potrzeba było tego przypomnienia, by go wydobyć ze smutku, o jaki go odjazd Miny przyprawił.
Przebóg! jakiż smutny był powrót do domu naszych dwóch przyjaciół! Wracali pieszo, sądząc, że znajdą dystrakcję wśród uśmiechniętej natury, że przynajmniej znajdą samotność. Nie wymówili ani słowa; rzekłbyś, że to dwaj zbiegowie uciekający przed pogonią.
Pan Miller, co był silniejszym w obec Miny, okazał się słabym wobec Justyna. W pół drogi z Wersalu do Paryża uczeń musiał pocieszać mistrza.
Za powrotem do domu nastąpiła scena rozpaczy; wieczorem wszyscy płakali. Gdyby Mina była wyjechała na zawsze, gdyby była w niebezpieczeństwie utraty życia, gdyby umarła, nie żałowanoby jej, nie opłakiwano więcej, niż opłakiwano żyjącą o półtrzeciej mili za Paryżem.
Pan Miller starał się pocieszać kobiety, lecz czuł, że słów mu brakuje, i skończył na połączeniu łez swoich ze łzami rodziny, Mina bowiem należała już do rodziny.
Oskarżano Millera, że nie dobrze zrobił, w taki sposób oddalając dziewczynę, że zanadto się pośpieszył, że nic nie nagliło jeszcze, można było przecież umieścić ją w którym z zakładów paryskich i codziennie odwiedzać; uczyniono go odpowiedzialnym za skutki tego wypadku. Każde z nich myślało, że ulży swemu zmartwieniu, składając winę na pana Millera.
Poczciwy człowiek wysłuchał wszystkich spóźnionych uwag, przyjął wyrzuty z siłą charakteru i oddalił się, jak kozioł ofiarny, obarczony nieprawościami całego pokolenia.
Po odejściu pana Millera, kiedy zostali sami, jednostajna melancholia pierwszych lat odrazu ich opanowała.
W samej rzeczy, po wyjeździe dziecka, ściany domu przybrały dawną ciemną barwę; śpiewny ptaszek odleciał i klatka posmutniała. Wszystko w mieszkaniu mówiło o Minie: „Ona tu była, a nie ma jej!“
Matka, która miała ją dzień i noc pod ręką, która niepotrzebowała nawet wołać, dziecię przybiegało samo; matka, która od sześciu lat, dla ulżenia chorej córce, małej Minie powierzyła kierunek domu, polegając więcej jeszcze,