Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

motny i prawie bezludny, stanowił w oczach generała schronienie najpewniejsze, ustroń najspokojniejszą, jakiej pragnął dla cichego pracownika.
Owóż, pierwszą rzeczą, która uderzyła generała Herbela, to, zaraz po otwarciu drzwi świeżo malowanych, widok lokaja w takiej samej liberji, jak jego, to jest w barwach Courtenay, który wyszedł na jego spotkanie i zapytał:
— Czego pan sobie życzy?
— Jakto, czego sobie życzę, błaźnie? rzekł hrabia mierząc lokaja od stóp do głów, toż życzę sobie zobaczyć się z moim bratankiem, skorom tu przyszedł.
— A! to pan generał hrabia Herbel? rzekł lokaj kłaniając się.
— Naturalnie, że jestem generał hrabia Herbel, powtórzył tonem drwiącym, skoro ci powiadam, że przychodzę do mojego bratanka, który, o ile wiem, nie ma innego stryja prócz mnie.
— Zaraz uprzedzę pana, rzekł lokaj.
— Czy jest sam? zapytał generał, biorąc lornetkę dla przyjrzenia się dziedzińcowi, wysypanemu piaskiem rzecznym.
— Nie, panie hrabio.
— Z kobietą? zapytał generał.
— Z dwoma przyjaciółmi, panem Janem Robertem i panem Ludowikiem.
— Dobrze, dobrze! Uprzedź go, że ja tu jestem i zaraz tam przyjdę. Tymczasem obejrzę dom. Wydaje mi się bardzo ładny.
Lokaj poszedł na górę do Petrusa, jak widzieliśmy.
Pozostawszy sam, generał mógł swobodnie lornetować i badać rozmaite zmiany i upiększenia, jakim uległ dom i podwórko zamieszkałe przez jego bratanka.
— Ho! ho! rzekł do siebie, gospodarz Petrusa, zdaje mi się, porobił ulepszenia w swojej chałupie: na miejscu śmietnika weranda z rzadkiemi kwiatami, na miejscu budki królików ptaszarnia o zielonych grządkach, białe pawie i czarne łabędzie; nareszcie stajnie i wozownie tam, gdzie stała prosta stodoła... Ha! ha! doprawdy, uprzęże, które wydają mi się doskonale utrzymane. I jako zwolennik, podszedł do wieszadeł. Ha! ha! mówił dalej, herb Courtenay! Więc to uprzęże mojego bratanka. Czyżby on miał