Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pan chcesz wielką, czy małą kabałę?
— Wielką! rozumie się, wielką! odrzekł jegomość wciągając ogromną szczyptę tabaki. To czego pragnę się dowiedzieć jest tak ważne, że kabała nie mogłaby być dosyć wielką.
— Pan się zapewne chce dowiedzieć, czy się dobrze ożeni?
— Nie, moja pani; ponieważ małżeństwo samo w sobie jest złem, przeto żadne nie mogłoby być dobrem.
— To może pan życzy sobie dowiedzieć się, czy weźmie spadek po której z krewnych?
— Mam tylko jedną ciotkę i tej płacę sześćset franków dożywocia.
— Może pan chce dowiedzieć się, czy dożyje długiego wieku?
— Nie, moja kobieto, już dosyć żyłem, jak na mój wiek, a jednak wcalem tego nie ciekawy kiedy umrę.
— Aha: rozumiem; pan zapewne chciałby powrócić do swego rodzinnego miejsca?
— Ja pochodzę z Montrouge, a ktokolwiek raz widział Montrouge, już go więcej zobaczyć nie pragnie.
— Ależ nareszcie, rzekła Brocanta, z obawy ażeby dłuższe badanie nie trafiające w życzenia przybyłego nie zaszkodziło jej czarnoksięskiej powadze, czego pan żądasz?
— Chciałbym dowiedzieć się, odpowiedział tajemniczy gość, czy pójdę do nieba.
Brocanta okazała najwyższe zdziwienie.
— Cóż w tem tak nadzwyczajnego? zapytał pan z Montrouge. Czy trudniej zajrzeć w tamten świat, niż w ten?
— Za pomocą kart, panie, zajrzeć można wszędzie.
— Niech więc zajrzę...
— Babolinie, wrzasnęła stara, podaj mi dużą kabałę.
Babolin, który spoczywał w zakącie komnaty, zajęty dawaniem białemu pudlowi lekcji gry w domino, wstał i poszedł po żądaną kabałę.
Brocanta usiadła w swoim półksiężycu, zawołała wronę Fares, która spała głowę schowawszy pod skrzydło, psy ustawiła w kółko, w macierzyńskiej czułości Babylasa pozostawiwszy przy oknie i postępowała mniej więcej tak, jak niegdyś z Justynem.
Były to wreszcie też same osoby, tylko w innej opra-