do zredagowania tego dokumentu, ale ponieważ nie oddalał się od prawdy, spodziewamy się, że czytelnicy ze względu na intencję, wybaczą mu ten nacisk więcej literacki, niż moralny.
Salvator wziął zeznanie i schował do kieszeni, potem odwracając się do wiedźmy:
— Teraz, rzekł, możesz iść spać.
Stara wolałaby pozostać na nogach, ale usłyszała po lewej stronie głuche warczenie Brezyla, i rzuciła się na łóżko, tak jak rzuciłaby się była do rzeki dla uniknienia psa wściekłego.
Jakoż, zęby Brezyla zdawały się ją bardziej przestraszać, niż szarfa komisarza. Rzecz prosta: musiało jej się zdarzać ze dwadzieścia razy mieć do czynienia ze służbą sprawiedliwości, gdy tymczasem było pewnem, że nawet w snach najcięższych nie widziała psa takiego.
— Teraz, rzekł Salvator, ponieważ jesteś wspólniczką pana de Valgeneuse, który został aresztowany pod zarzutem wykradzenia i ukrycia dziewicy małoletniej, występku prawem przewidzianego, aresztuję cię i zamykam w tym pokoju, gdzie jutro rano pan prokurator królewski przybędzie cię wybadać. Tylko, ponieważ mogłaby ci przyjść myśl wymknięcia się, oświadczam, że w sieni stawiam jednego szyldwacha, a drugiego na dole, z rozkazem, ażeby strzelili, jeżeli otworzysz drzwi lub okno.
— Jezus, Marja! powtórzyła po raz drugi wiedźma, drżąc teraz jeszcze bardziej, jak za pierwszym razem.
— Czy słyszałaś:
— Słyszałam, panie komisarzu.
— A zatem, dobranoc.
I przepuszczając przed sobą generała i zamykając z sieni drzwi od pokoju na dwa spusty:
— Zaręczam ci, generale, że się nie ruszy z miejsca, i że możemy liczyć na noc spokojną. Potem, zwracając się do psa: W drogę, Brezylu! to dopiero połowa roboty.
Opuścimy Salvatora i generała u stóp ganku, w chwili, gdy kierowali się ku stawowi z Brezylem; iść za nimi, byłoby to wracać drogą, którąśmy raz już przebyli.