Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Koniec.
— To bardzo łatwa sprawa, panie Salvatorze.
— I uczciwa, kochany Bartłomieju. Sumienie twoje przeto może być spokojne.
— O! skoro pan do niej rękę przykłada, panie Salvatorze...
— Dziękuję ci poczciwcze!
— A więc jedźmy, panie hrabio, odezwał się Jan Byk.
— Dalej, mały! odezwał się Toussaint głaszcząc konia jedną ręką, a drugą prowadząc go przy pysku.
I dwaj Mohikanowie ruszyli, eskortując hrabiego do chaty nad wodą.
— A teraz, generale, odezwał się Salvator, zamknijmy kratę, i zajmijmy się panem Sarrantim.
Jakoż z pomocą generała Salvator zamknął kratę, potem zawołał Rolanda. Roland znikł, siłą nieprzezwyciężoną pociągnięty ku ławce.
Salvator zawołał go po raz drugi głosem rozkazującym, zowiąc go już nie Rolandem, ale Brezylem.
Pies ukazał się, wyjąc żałośnie; widocznem było, że mu się sprzeciwiano w najmilszych życzeniach.
— Tak, mówił z cicha Salvator, wiem dobrze czego chcesz, mój kochany Brezylu, ale bądź spokojny, przyjdziemy tam... Zostań Brezylu, zostań.
Generał zdawał się nie uważać tej rozmowy między Salvatorem i Brezylem, schylił głowę idąc w milczeniu za młodzieńcem.
Po przejściu ławki zwracającej uwagę Brezyla, Salvator zapuścił się w aleję wiodącą do zamku, idąc również w milczeniu.
Po kilkunastu krokach przerwał milczenie generał.
— Nie uwierzysz, panie Salvatorze, rzekł, jakiem wzruszeniem przejął mnie widok tego dziecka.
— Prawda, że to śliczna istota, odrzekł Salvator.
— Niestety! westchnął generał, ja także mam córkę w tym samym zapewne wieku... jeżeli tylko żyje jeszcze.
— Czy niewiadomo panu, gdzie się znajduje?
— W chwili odjazdu z Francji powierzyłem ją poczciwym ludziom, i zażądam jej od nich jak tylko będę mógł to uczynić publicznie. W swoim czasie pomówimy o tem, panie Salvatorze.
Salvator skłonił się na znak zgody.