Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Następnie zwracając się surowo do dziewczyny: Kocha cię, powinna kochać czyż nie jesteś ojcem jej dziecka?
Fifina opuściła głowę z pokorą i głosem nagle zmienionym rzekła:
— Z pewnością kocham go; choć mnie tak bije...
Jan Byk poczuł nagle przypływ czułości.
— Prawda Fifino, masz rację, jestem bydlę nieokrzesane... Lecz dla czego mówisz mi o nim? A wreszcie co to znaczy dla kobiety parę kułaków mniej lub więcej?
— No! rzekł Salvator, pogódźcie się i mówmy o czem innem.
— Dobrze, odezwała się Fifina, przez ten czas zejdę na dół i mleka przyniosę.
— Wypijesz z nami kawę, panie Salvatorze?
— Dziękuję, już piłem, odparł Salvator.
Panna Fifina uczyniła grymas, mający oznaczać „szkoda“ poczem pobiegła na dół śpiewając.
— Wyborna dziewczyna, odezwał się Jan Byk, patrząc za nią z miłością.
— Teraz porozumiejmy się, Barthelemy Belong, zaczął Salvator.
— Wiesz pan, że należę do ciebie duszą i ciałem! odrzekł cieśla.
— Wiem o tem, zacny przyjacielu. Otóż potrzebuję cię dziś wieczorem.
— Dziś, jutro i zawsze na pańskie rozkazy, panie Salvatorze...
— Lecz to, czego wymagam, może cię na parę dni a nawet na tydzień zatrzymać po za Paryżem.
— Nic nie szkodzi, zrobię dziś wszystko, co miałem zrobić jutro i pójdę za panem, choćby przyszło w ogień się rzucić.
— Dziękuję, Barthelemy i przyjmuję.
— Co trzeba zrobić.
— Udasz się dziś wieczór do Chatillon.
— O której godzinie?
— O dziewiątej.
— Będę, panie Salvatorze.
— Będziesz czekał na mnie, lecz nie wolno ci pić ani kropli.
— Przysięgam, że nie skosztuję nawet.
— Przyprowadzisz z sobą Toussaint-Louvertura.