Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ludowik! Petrus! odpowiedział młodzieniec w czarnym płaszczu.
W roku 18*27, nazywano się nie Piotrem ale Petrusem; nie Ludwikiem ale Ludowikiem.
Wszyscy trzej serdecznie ścisnęli się za ręce z zapytaniem, co tu robią w godzinie zakazanej, na bruku królewskim.
Wytłomaczono się z jednej i z drugiej strony. Poczem dwaj obywatele, z których Piotr był malarzem a Ludwik lekarzem, tak nalegali, że Jan Robert, który był poetą, zgodził się pójść z nimi na wieczerzę do Bordiera w Gościnnym Dworze.
I tak ułożyli już to między sobą, a z szybkości kroków wnosić było można, że żaden z nich nie cofnie swego postanowienia, kiedy naraz Jan Robert zatrzymał się.
— Za pozwoleniem! zapytał, jest że to już mocnem postanowieniem, idziemy na wieczerzę?... Do kogo, powiadacie?
— Do Bordiera.
— Niech i tak będzie! do Bordiera.
— Jużciż zapewne, że postanowione, odpowiedzieli jednym głosem Petrus i Ludowik; czemużby nie?
— Zawsze czas się cofnąć, kiedy kto jest na drodze zrobienia głupstwa.
— Głupstwa! a to w czem?
— W czem! W tem, że zamiast pójść spokojnie zjeść wieczerzę u Verego, u Filippa lub u braci Provanceaux, chcecie przepędzić noc w jakiejś podłej knajpie, gdzie nas poczęstują rozrobioną lukrecją pod pretekstem wina Bordeaux i kotem w miejsce królika.
— Cóż ty u djabła masz dzisiejszej nocy przeciw kotom i lukrecji, o poeto? zapytał Ludowik.
— Mój kochany, odezwał się Petrus, Jan Robert doznał wielkiego powodzenia w Theatre-Français; zarabia po pięćset franków co drugi dzień; ma złota pełne kieszenie i został arystokratą.
— A wy to niby dla oszczędności idziecie tam na kolację?
— Nie, odparł Ludowik, ale żeby po trosze spróbować wszystkiego.
— A to mi gwałtowna potrzeba! mruknął Jan Robert.
— Ja oświadczam, począł znów Ludowik, żem się dla tego obałwanił w ten głupi kostjum, dzięki któremu wy-