Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A! gdyby Pan Bóg raczył zesłać promień swego światła do głowy Salvatora!...
Może przez Różę... Ależ to dziecko nerwowe, czyż zwracając umysł do krwawego dramatu dzieciństwa, nie możnaby jej zabić? Zresztą, jakież on miał prawo zgłębiać te straszne tajemnice?
A jednakże czyż nie przybrał imienia Salvatora, i czyż niezdawało się, że sam Pan Bóg włożył w jego ręce nić, za pomocą której mógł się miarkować w tym labiryncie zbrodni.
Pójdzie odszuka Dominika. Czyż nie miał obowiązków względem tego, któremu był winien życie? Powierzy mu te wszystkie odbłyski prawdy, które go olśnią jak błyskawica.
Postanowiwszy to, wstał, aby wykonać zamiar, gdy głos dzwonka dał się słyszeć.
Roland, który leżał przy nogach swego pana, podniósł powoli swą rozumną głowę i stanął na przednich łapach.
— Kto tam, Roland, zapytał Salvator, czy to przyjaciel!?
Pies słuchał swego pana i jak gdyby go zrozumiał, podszedł powoli do drzwi podnosząc ogon, co było niechybnym znakiem sympatji.
Salvator uśmiechnął się i poszedł otworzyć.
Dominik blady, smutny i poważny stanął na progu.
Salvator krzyknął z radości.
— Bądź pozdrowiony w moim biednym domku, powie dział. Myślałem o tobie, miałem iść do ciebie, bracie.
— Dziękuję! powiedział ksiądz, widzisz, że oszczędziłem ci drogi.
Fragola na widok zacnego księdza, którego raz tylko widziała przy łóżku Karmelity, powstała.
Dominik chciał mówić, Salvator wstrzymał go, prosząc, aby słuchał.
Ksiądz zamknął na wpół już otwarte usta i słuchał.
— Fragolo, mówił Salvator, drogie dziecię mego serca, pójdź tutaj.
Młoda dziewczyna zbliżyła się.
— Fragolo, mówił dalej Salvator, jeżeli sądzisz, że moje życie od siedmiu lat było użyteczne trochę ludziom, jeżeli sądzisz, że zrobiłem co dobrego na świecie, uklęknij przed tym męczennikiem, ucałuj brzeg jego szaty i podziękuj