Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co?
— Wasza wielebność, jadłeś więc śniadanie za domem?
— Nie, odrzekł duchowny, wstrząsnąwszy głową.
— A zatem Wasza wielebność nie jadłeś nic dzisiaj?
— Nie pomyślałem o tem. Przynieś mi cokolwiek z restauracji, co ci się podoba.
— Gdybyś Wasza wielebność chciał, ciągnęła dalej kobiecina, rzucając wejrzenie na swój piecyk, mam najpierw dobry rosół.
— Niech i tak będzie!
— Potem usmażyłabym parę kotletów, które z pewnością lepiej będą smakować, jak mięso od restauratora.
— Zrób, jak ci się podoba.
— Za pięć minut, rosół i kotlety będą na górze.
Ksiądz skinął głową na znak przyzwolenia i wszedł na schody. Stanąwszy w pokoju, otworzył okno.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca ślizgały się między gałęźmi drzew Luksemburga, złocąc młode ich latorośle. W powietrzu wznosiła się lekka mgła, zapowiadająca wiosnę. Ksiądz usiadł i wsparł łokieć na poręczy okna, patrząc i przysłuchując się stadom wróbli, które szczebiotały wesoło przed powrotem do swych gniazdek.
Odźwierna według przyrzeczenia przyniosła rosół, kotlety i nie przerywając księdzu rozmyślania, bo przyzwyczajoną była widzieć go takim, postawiła stół przed nim wraz z obiadem.
Ksiądz miał zwyczaj kruszyć chleb na oknie, a ptaki przyzwyczajone do tej uczty, zbiegały się jak klienci rzymscy do drzwi Lukullusa lub Cezara. Od miesiąca okno było zamknięte, od miesiąca ptaki przywoływały napróżno swego przyjaciela i siadały na zewnętrznej krawędzi okna, zaglądając ciekawie przez szybę. Pokój był próżny, a ksiądz Dominik bawił w PenhoeL. Lecz gdy spostrzegły okno znów otwarte, radosny ich świergot podwoił się jeszcze. Możnaby sądzić, że jedne drugim oznajmiały tę dobrą nowinę. Nakoniec kilku śmielszych odważyło się podlatywać w około księdza. Szelest ich skrzydeł zbudził go z dumania.
— A! rzekł do siebie, biedne ptaszki, zapomniałem o was, a wy pamiętacie, jesteście lepsze odemnie!
I biorąc chleb pokruszył go na oknie, tak jak bywało dawniej. Natychmiast, nie tylko dwóch czy trzech wróbli