światła, oświecające całe morze głów, ale Gaston przeszedł, nie zatrzymując się.
Nakoniec ujrzał zamek. Zobaczył otwarty, czarny jak przepaść, podjazd zamkowy. Szyldwach, stojący na zwodzonym moście, chciał go zatrzymać, lecz Gaston pokazawszy papier trzymany w ręku, odsunął żołnierza i wszedł w bramę.
Dwóch ludzi stało, rozmawiając ze smutkiem, a jeden z nich ocierał oczy. Gaston nagle zrozumiał wszystko.
— Ułaskawienie! — zawołał. — Rozkaz opóźnienia...
Głos zamarł mu w gardle, ale słuchający zrozumieli go.
— Biegnij! biegnij coprędzej! — zawołali, wskazując mu drogę. — Biegnij! może jeszcze zdążysz na czas!
I sami rozbiegli się w różne strony. Gaston biegł dalej, minął korytarz, cały szereg pustych sal, potem jedną wielką salę, potem drugi korytarz. Zdaleka, poprzez kraty, przy świetle pochodni, widział te tłumy ludzi, spostrzeżone poprzednio. Przeszedł przez całą szerokość zamku, wpadł na taras; ztamtąd widać było plac, rusztowanie, ludzi tłum naokoło. Gaston usiłuje krzyczeć — nie słyszą go; powiewa chustką — nie widzą! Jakaś postać wchodzi na rusztowanie; Gaston wydaje krzyk i zeskakuje z wału na dół; szyldwach chce go zatrzymać, Gaston przewraca żołnierza i wbiega na schody, wiodące na plac. Na dole stoją
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/388
Wygląd
Ta strona została przepisana.