Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie! upewniam słowem honoru.
— Ty, Talhouet?
— I ja nie.
— A ty, Couedic?
— Nie.
— Więc nie ma przeciwko nam żadnych dowodów. Nikt nas nie zdradził, nikt nam nie jest niechętnym.
— Ale tymczasem sądzą naszą sprawę — zauważył Montlouis.
— Na jakiej zasadzie? zapytał Pontcalec.
— Na zasadzie tajemnych poszlak — odparł, uśmiechając się, Talhouet.
— Narażą się tylko na śmieszność — mówił Pontcalec — i którejkolwiek nocy będą zmuszeni dopomódz nam do ucieczki, żeby uniknąć wstydu uwolnienia nas urzędownie.
— Nie zdaje mi się — powiedział Montlouis, który od samego początku widział tę sprawę w mniej wesołych barwach, może dlatego, że miał najwięcej do stracenia, mając żonę i dwoje dzieci. — Dubois jest spragniony, napije się naszej krwi.
— Ale jest oprócz niego i parlament bretański — zrobił uwagę Couedic.
— Poto, żeby nam kazał pościnać głowy — odparł Montlouis.
Ale na to wszystko jeden ze spiskowców uśmiechał się tylko. Był to Pontcalec.
— Panowie! — powtarzał. — Panowie! uspokójcie się. Jeżeli Dubois ma pragnienie,