Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję ci, Gastonie — odparł książę, uśmiechając się — Wynagrodzę ci to poświęcenie szczęściem.
— Ah! Jakże Bóg mnie karze, pozwalając na to, byś mi płacił, Mości książę, dobrem za złe, jakie zamierzałem ci uczynić!
Regent uśmiechał się na widok tej niemej radości, gdy otworzyły się drzwi i weszła maska w zielonem dominie. Maska zbliżała się wolno, a Gaston, przeczuwając, że skończyło się jego szczęście, cofnął się na widok przybyłego. Po wyrazie twarzy młodzieńca, książę domyślił się, że coś nowego zaszło, i odwrócił się.
— Kapitan de Jonquiére! — krzyknął Gaston.
— Dubois! — szepnął książę, marszcząc brwi.
— Mości książę! — zawołał Gaston, biorąc się za głowę, z twarzą pobladłą z przerażenia — jestem zgubiony! Mości książę, nietylko mnie należy ratować; zapomniałem o tem, co mi nakazuje honor, zapomniałem o ratunku moich przyjaciół!
— Twoich przyjaciół? — zapytał zimno książę, — Sądziłem, że przestałeś trzymać z takimi, jak oni?
— Mości książę! powiedziałeś, że mam szlachetną duszę; wierzaj mojemu słowu, że Pontcalec, Montlouis, Talhouet i Couedic, są równie jak ja szlachetni.