kroków wśród tego tłumu, któryby wnet wskazał na niego i zawołał:
— To morderca!
Gaston nie ukrywał przed sobą, że było to nikczemne i haniebne przyjść do księcia jako gość poto, by zamienić płonące świeczniki na pogrzebowe pochodnie, by zbryzgać krwią te wspaniałe obicia, by zbudzić zgrozę i trwogę wśród olśniewającej zabawy; opuszczała go odwaga, gdy o tem pomyślał, i zawrócił mimowoli ku dzwiom.
— Zabiję go gdzieindziej — szepnął — ale nie tutaj!
Wtedy przypomniał sobie wskazówki księcia. Ta karta, dana przez niego, miała mu otworzyć drzwi opuszczonej cieplarni... Szepnął przez zaciśnięte zęby:
~ Przewidział, że ulęknę się ludzi; odgadł, ze jestem nikczemny!
Drzwi, ku którym zawrócił, prowadziły do galeryi, gdzie ustawione były bufety. Tam każdy gość przychodził jeść i pić. Gaston się zbliżył, tak jak i inni, nie dlatego, żeby mu się chciało jeść lub pić, lecz, że nie miał broni. Wybrał długi, cienki nóż i obejrzawszy się W około, dla przekonania się, czy nikt nie patrzy, wsunął go pod domino ze złowróżbnym uśmiechem.
— Nie! — szepnął. — Będzie to zupełne podobieństwo z Ravaillacem. Bo też Regent jest prawnukiem Henryka IV!