Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wziął mnie za rękę, a jego ręka działa tak samo, jak moja.
Gaston zacisnął z wściekłością pięść.
— Uściskał cię, prawda?
— Pocałował mnie w czoło, kiedym uklękła przed nim.
— Heleno! — zawołał Gaston — Heleno! wierz mojemu przeczuciu! Ten człowiek, który się ukrywa, który się obawia światła, ten człowiek nie jest twoim ojcem!
— Gastonie, co ty mówisz? Zkąd przypuszczenie tak okropnej zdrady? Jeżeli mnie kochasz, powinieneś mnie przeprosić za te posądzenia względem mego ojca. Nie zatruwaj mi pierwszej czystej radości, jakiej doznałam w życiu i tego szczęścia na myśl, że nie będę już żyła samotna i opuszczona, jak dotąd.
— Przebacz mi, Heleno! — zawołał Gaston. Masz słuszność! zatruwam ci chwilę radości, ubliżam uczuciu, jakie twój ojciec ma dla ciebie. Ale w imię Boga, którego obraz tu wisi przed naszemi oczyma, błagam cię — zawierz mojemu doświadczeniu i przezorności, zwracaj baczną uwagę na wszystko, co cię otacza — nie ufaj ani pachnidłom, ani winu, które ci podają, ani swobodzie snu. Czuwaj i strzeż się, Heleno!
— Będę ci posłuszną, Gastonie, ale to nie przeszkodzi mi kochać ojca.
— Kochaj go i uwielbiaj, jeżeli się mylę, Heleno!