Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ubrana w suknię jedwabną w wielkie kwiaty — mówił dalej Oven.
— Dobrze już, dobrze! — odrzekł Dubois.
Oven widział, że pytający wie już wszystko o tej kobiecie. Czekał.
— I mówisz, że ten pan poznał się w drodze z ta panną?
— To jest teraz, jak się zastanowiłem lepiej, przypuszczam, że to było udanie.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Że się musieli znać dawniej, a nawet pewien jestem, że to na nią mój pan czekał trzy godziny w Oudon.
— Dobrze! — powiedział Dubois, dodając znowu dziesięć sztuk. — Widzę, że będzie można coś z ciebie zrobić.
— Czy już pan niczego więcej nie pragnie się dowiedzieć? — zapytał Oven, sięgając po pieniądze.
— Zaczekaj! — powtórzył Dubois. — Czy ta panienka jest ładna?
— Jak anioł.
— I pewnie ułożyli, że się spotkają w Paryżu, twój pan i ona?
— Nie, proszę pana. Zdaje mi się, że się pożegnali na zawsze.
— Pewnie udanie.
— Nie zdaje mi się. Pan de Chanlay był bardzo smutny przy pożegnaniu.
— I nie będą się już wcale widzieli?
— Tylko jeden raz jeszcze, a potem pożegnają się na dobre.