Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Od J. M. pana Piotra de Craon? Ah!...
Brwi księcia ściągnęły się gwałtownie, a zęby zgrzytnęły; w tej samej chwili wszelako przybrał napowrót dawny uśmiech i wesołość.
— Tak, rozumiem — mówił dalej — Piotr wie, że go uważam za najlepszego mego towarzysza, i że w moich łaskach wysoko stoi; chciał sobie zapewne i twoje zaskarbić! Cudownie uczynił... Ale, czy nie uważasz pani, że to już zapóźno trochę na takie rozmowy? Pomnij, że jutro król czeka nas z obiadem, że po uczcie turniej naznaczony, i że ja ostrzem mojej kopii dowieść mam, iż ty jesteś najpiękniejszą z kobiet, a przytem wiedzieć trzeba, że sędzią tu nie będzie J. M. pan Piotr de Craon!
Mówiąc to, książę wstał i poszedł ku drzwiom, w których pierścienie założył drewniany drążek pokryty aksamitem, haftowanym w lilie. W taki sposób w owe czasy zamykały się drzwi od wewnątrz.
Walentyna śledziła go badawczo wzrokiem, a gdy powracał ku niej, podniosła się i, zarzucając mu ramiona na szyję, zawołała:
— O, książę mój ukochany, zaprawdę, jeżeli mnie zdradzasz, wielkim jesteś przestępcą!

III.

Nazajutrz książę de Touraine wstał bardzo rano i przybył do pałacu królewskiego, gdzie zastał brata swego, Karola, oczekującego wyjścia mszy świętej. Król, który kochał go bardzo, postąpił ku niemu z uśmiechem i przyjazną twarzą; spostrzegł jednak, że książę ze swej strony wielce smutną miał minę. Zaniepokoiło to Karola, więc podając mu rękę i pilnie się w niego wpatrując, rzekł: