Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtedy Katarzyna, straciwszy wszelką nadzieję na ziemi, zwróciła się do Boga:
— Miłosierdzia! Boże mój, miłosierdzia! — wołała — gdyż tak cierpieć może tylko ten, kogo trucizna pożera!
Usłyszawszy te słowa, de Giac szyderczym wybuchnął śmiechem. Śmiech ten straszny, piekielny, nie przeszedł bez echa; inny śmiech, równie straszny, odpowiedział mu rozlegając się i napełniając sobą tę posępną przestrzeń. Ralff zarżał, grzywa cała najeżyła się na nim z przerażenia.
Młoda kobieta zrozumiała nareszcie, że nadeszła jej ostatnia godzina. Widziała już, że niczem jej nie opóźni, zaczęła więc modlić się głośno, przerywając co chwila modlitwę krzykiem, który szalony ból z piersi jej wydzierał.
De Giac milczał wciąż.
Wkrótce jednak głos Katarzyny słabnąć począł, rycerz uczuł to ciało, które niegdyś tysiącami pocałunków okrywał, drgające w konwulsyach konania i mógłby był policzyć dreszcze, które przebiegały jej członki. Dalej stopniowo głos jej przemieniał się w rzężenie chrapliwe i ciągłe; konwulsyjne miotania się ustały i czuć się dawały tylko lekkie drgania, wreszcie i to minęło, ciało się wyprężyło, z ust wyszło ciężkie westchnienie: był to ostatni wysiłek życia, było to ostatnie pożegnanie duszy z ciałem; i trup już tylko wisiał na koniu, przywiązany pasem do Giaca.
Trzy kwadranse jeszcze pędził de Giac wciąż dalej, nie wymówiwszy ani jednego słowa, nie obejrzawszy się ani razu w bok, ani poza siebie.
Wreszcie stanął nad brzegiem Aube’y, cokolwiek powyżej miejsca, w którem rzeka ta, wpadając do Se-