Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! co chcesz uczynić? — krzyknęła Katarzyna.
— Wstań, pani! — zawołał.
Podniósł ją z kolan i postawił na nogi.
— Stój!... — krzyknął. Katarzyna spojrzała na swoje ubranie: suknia jej biała była cała krwią zbroczona; na ten widok ognie przebiegły jej przed oczyma, głos zamarł w gardle, wyciągnęła ręce i padła zemdlona.
De Giac wziął ją bezwładną na ręce, zszedł ze schodów, przebiegł ogród, złożył swój ciężar na grzbiecie Ralffa, przywiązał ją do konia jej własną szarfą i wskoczył na siodło, przymocowawszy Katarzynę do siebie pasem od miecza.
Pomimo podwójnego ciężaru, Ralff, poczuwszy ostrogi pana, popędził galopem.
De Giac puścił się przez pole: przed nim na widnokręgu rozciągały się rozległe doliny Szampanii, a śnieg, który zaczął padać grubymi płatami, pokrywał pola olbrzymim, białym całunem, nadając im widok ponury i dziki stepów syberyjskich. Żadne góry nie rysowały się w oddaleniu, płaszczyzna tylko, ciągła płaszczyzna, wśród której, zdala jedna od drugiej, wznosiły się czarne topole, kołysząc się od wiatru, podobne do widm, białemi płachtami okrytych. Żaden głos ludzki nie przerywał tej ciszy, koń po miękkim dywanie ze śniegu biegł coraz prędzej, nie słysząc sam własnych kopyt tententu; jeździec nawet oddech wstrzymywał, zdawało mu się, że wobec tej zlodowaciałej przyrody wszystko powinno przybrać ponury wygląd i w ciszę śmierci się pogrążyć.
Po upływie kilkunastu minut, płaty śniegu, spadające na twarz nieszczęsnej, ruch konia, od którego de-